Meeting old buddies

I just spent a day at Flock HQ in Victoria.

I never had a chance to meet any of them when I was working for Flock, but they all seem to be very friendly and aware of the past, so I didn’t have to go through the rather confusing moment of explaining why I’m there and who I am. 🙂

We were chatting about the future of Flock, plans for the next year and a bit (hey, we’re Canada) weather… 😉

It’s exciting to see them moving forward beyond 2.0 (gosh, I remember I couldn’t imagine Flock 1.0…). One of the topics was of course l10n, especially they had several problems with it which resulted in lack of Flock 2.0 l10n releases for a few months now.

It seems they have a clear plan to release Flock 2.0.3 early January with all locales finally. I did my best to politely express how much localizers are pissed off by lack of their release on the very day of en-US release. We’ll see… 😉

I also demoed silme and l20n concepts which was received with a warmth welcome. It seems they are interested in the area and I will keep them up to date. It would be extremely valuable if they decided to devote some coding power to silme based webtool, but I don’t expect that anytime very soon. Maybe once we’re near the release?

One concept we covered was HTML localization. I had HTML localization on my mind since the early days of silme and they motivated me to rethink the concept.

Basically we could use XPath for getting ID’s and then get values. The crucial part is to make sure we split phases when we localize or change localization, and phases when we change layout. Only then we can update XPath based ID’s accordingly to avoid double localization… I’ll dig it deeper over weekend.

Lessig o Obamie

Wszyscy czytający mój blog pewnie już obejrzeli, albo chociaż wiedzą, że Lessig poparł Obamę i nagrał nawet videocast tłumaczący dlaczego Obama.

Dziś, za Johnem Lillym, wrzucam wywiad z Lessigiem gdzie tłumaczy on na początku dlaczego (tak jak ja) uważa on, że Obama to nie jest po prostu dobry kandydat, czy ciekawy człowiek. Obama to ktoś absolutnie, niesamowicie wyjątkowy. Nie trzeba się z nim zgadzać, ani popierać go na każdym kroku. Jego niezwykłość nie polega na tym, że jest nieomylny czy, że jest (cytując marcoosa) “Mesjaszem”.

On jest niezwykły bo idealnie balansuje między skrajnościami. Bo jest inspirujący, ma wizje, jest przekonujący, rozważny, jest niesamowity bo jest szczery i odważny, skromny i ambitny, bo to samo pisał 5 lat temu w książce co mówi i robi dzisiaj. Bo patrzy na świat z szerzej perspektywy, z perspektywy nieomal filozoficznej, a jednocześnie potrafi skutecznie egzekwować swoje plany.

Wierzę, że jego prezydentura będzie udana, ale nie przez nią definiuje jego wartość. Po przeczytaniu jego książki (Audacity of Hope), po obejrzeniu dziesiątek wystąpień i wywiadów, wierzę, że ten facet ma w sobie coś takiego, że jest idealną ikoną współczesnego stylu lidera. Ze jest jednym z największych polityków jacy żyją za moich czasów. I że warto go obserwować, analizować jego zachowanie, czytać o nim i czytać jego, bo łączy nowoczesny styl zarządzania (inteligencje emocjonalną, szacunek do ludzi, umiejętność inspirowania) z antycznym filozofem, który rozważa sens istnienia rozdziału władzy i swobodnie odwołuje się do Grecji, XVI wiecznej Francji czy XVIII wiecznej Ameryki myślicieli i polityków.

Nie proszę, abyście się ze mną wszyscy zgadzali i kochali go. To nie Tusk, nie trzeba go kochać 😉

Proponuje tylko, żebyscie go dokładnie obserwowali, także czytali – odzyskawszy wiarę, że ktoś kto jest politykiem może pisać rzeczy na tyle sensowne, że warto przeczytać i przeanalizować co pisze. Warto. Istnieje, moim zdaniem, spora szansa, że za 50-60 lat będziecie o tym co dzieje się dzisiaj opowiadali wnukom mówiąc – byłem przy tym. Widziałem kiedy to się zaczynało…

Election results

Stało się. Mamy nowego prezydenta USA.

Trudno mi opisać jak bardzo się ciesze z tego wyniku, jak głęboko wierzę, że Barack Obama będzie największym i najważniejszym politykiem na prestrzeni 10, 20 lat. że będzie się go pamiętało nie tylko po jego kadencji, ale i za sto lat i za dwieście.

Cieszę się też, że drugi raz z rzędu w wyborach nie pomyliłem się co do wyniku. Przewidywałem zwycięstwo Tuska, przewidziałem zwycięstwo Obamy i to całkiem szczegółowo (choć przewidywanie 4 godziny przed zamknięciem lokali wyborczych nie jest może aż takim sukcesem ;)).

Dobrze przewidziałem ciąg zdarzeń. Po zamknięciu lokali Obama miał 3% przewagi, potem ją stracił a na koniec dnia mieliśmy 5% przewagi Obamy. Ostatecznie nie wygrał 8-10% tylko 7%, ale to też daleko nie jest zwłaszcza, że faktycznie zyskał ponad 350 głosów elektorskich (365 na dzień dzisiejszy, ale może jeszcze dostać 11 z Missouri).

Symboliczne są reakcje np. Collina Powella, słynnego republikańskiego sekretarza stanu, który najpierw w pięknym wystąpieniu poparł Obamę:

a potem, po wyborach rozpłakał się mówiąc o tym co się stało:

Warto też obejrzeć co mówi Zbigniew Brzeziński (security adviser of Jimmy Carter):

Dodatkowo, z przeszłości, wywiad Obamy w Googleplexie z zeszłego roku:

Krzysztof Leski napisał na swoim blogu, że nie zgadza się ze słowami Ramy Yade, jakoby zwycięstwo Obamy było “Obaleniem muru berlińskiego razy dziesięć”, ponieważ to drugie dało wolność 150 mln ludziom.

Mogę tylko zaznaczyć, że wybór czarnoskórego kandydata na prezydenta USA to nie tylko szok po 400 latach od założenia kolonii w Stanach, to odwrócenie karty, która leżała w tę samą stronę od antycznej Grecji w której biali mieli czarnych niewolników. Zdrowo ponad 2500 lat historii “dominacji” białego człowieka dobiega końca. Zaś mur berliński symbolizuje koniec epoki trwającej ile… 40 lat? To jak to jest z tymi proporcjami panie Leski?

A skoro już o tym. Co pewien czas, zwłaszcza gdy milczy, nabieram takiego malutkiego podejrzenia, że może wyolbrzymiam. Ze może Jarosław Kaczyński nie jest taki zły jak go media malują, może mi troszeczke z nim po drodze w paru sprawach, a Lech Kaczyński może ma sensowniejsze podejście w sprawie Rosji i ten jego XX-wieczny model polityki sprawdza się wobec XX-wiecznego modelu odnowy Rosji bardziej niż dyplomacja XXI-wieku (nawet słaba) stosowana przez rząd Tuska…

Jednak gdy tylko coś takiego niechcący wpadnie mi do głowy to zaraz pan Prezydent palnie coś o Wałęsie czym po raz kolejny pokaże, że jest małym człowiekiem zapętlonym w swoich uprzedzeniach i nie umie wspiąć się ponad pewien poziom (i wcale nie bronię tu Wałęsy, ale tak się składa, że Wałęsa jest elektrykiem Noblistą który nigdy nie aspirował do bycia Inteligentem i człowiekiem obytym ze światem, więc tak, więcej oczekuje od Kaczyńskiego).

Natomiast Jarosław albo pojedzie na Jasną Górę po raz kolejny wygłosić swój opis tego jak wygląda Polska pod rządami Tuska (zło wcielone, koniec świata, chcą zniszczyć Polskę oraz że on jest drogą do “ostatecznego zwycięstwa Polski” – cokolwiek miałoby to znaczyć), czyli przypomni, że jest fanatykiem religijnym, zaślepionym czarno-białą wizją świata, podziałami na “my i oni” i nieustającej walce ze wszystkim co nie jest takie jak on (słynne już “każdy kto chce dobra i pokoju w Polsce *musi* nas popierać”), albo powie coś z użyciem słów których nie rozumie. Tak się stało gdy ogłosił, że “on już wie co to znaczy obciach, wyczytał w Internecie”, a ostatnio gdy ogłosił, że poseł Górski ma prawo mówić co chce, bo “Polityczna poprawność nie powinna krępować nikomu ust”.

Polityczna poprawność… zastanówmy się. Co powiedział poseł Górski?

“Jej prezydentem, głową największego na świecie mocarstwa został kumpel lewackiego terrorysty Williama Ayersa, polityk uważany przez republikańską prawicę za czarnoskórego kryptokomunistę.”

“Kumpel lewackiego terrorysty” to oczywiście zrzynka z Fox News i DrudgeReport. Określenia będące częścią czarnej kampanii republikanów i tezy od których zdecydowanie partia republikańska się odcieła. Ale co posłowi to przeszkadza?

“W trakcie kampanii wyborczej kandydat demokratów złożył wiele populistycznych obietnic, kierowanych głównie do niezamożnej części amerykańskiego społeczeństwa. Niczym Robin Hood zapowiedział, że zabierze bogatym i rozda biednym. Ma zamiar zmniejszyć podatki najbiedniejszym, a podnieść więcej zarabiającym.”

Byłem ciekaw jak sobie tutaj poradzi. Wszak pod względem ekonomicznym plan Obamy znacznie bliższy jest PiSowi niż PO… Ale jak widać nie przeszkadza mu ta dwulicowość, jak większości prawicowych aktywistów (np. salon24), którzy bez żadnej refleksji jadą po programie dzielonym przez Obamę i PiS…

” Zatem w kwestiach polityki zagranicznej Obama jest pacyfistą i – jak określili go republikanie – naiwnym mięczakiem.”

A pacyfizm i dążenie do braku wojen jest, jak wiadomo, powszechnie znaną wadą wedle posła Górskiego, który sam pewnie będąc “jak go określili demokraci” mięczakiem życiowym który w szkole był lany przez wszystkich większych chłopców wyrósł z nienawiścią do słabości, ukrytą nienawiścią do samego siebie i pragnieniem bycia “mocnym”… tak?

“Barack Hussein Obama swój sukces zawdzięcza osobistemu urokowi i w znacznej mierze liberalnym mediom, które wśród młodego pokolenia Amerykanów wykreowały modę na obamizm, jak w Polsce na Platformę Obywatelską i Donalda Tuska.”

O proszę. Znowu. Poseł Górski ma dwie szufladki w główce, białą i czarną. Białe to ja, moja partia i jest dobre. Czarne to oni, inne partie i jest złe. No i biedny pan poseł, po tym jak przygotowywał się do swojej wypowiedzi śledząc wszystkie “smear campaigns” (zapomniał chyba tylko o niedoświadczeniu Obamy, oraz jego cioci będącej w USA nielegalnie), musiał nałożyć Obamę na swój wąziutki światopogląd i dopasować to jakoś.

Na co zwróciła uwagę Staniszkis, PiS ma wieczny żal do wszystkich do okoła, że ich nie popierają (co pasuje do słow Kaczyńskiego przytoczonych wyżej) i jak coś im się nie uda to wiecznie zwalają na innych – głownie “liberalne media”… Ciekawe, że Ci, których PiS chce tutaj tłumaczyć – republikanie – ani razu nie zająknęli się, że winne są media. Poseł Górski wie jednak lepiej. Wszak jest ekspertem politycznym USA.

“W gabinecie senatora Obamy wisiały cztery podobizny: Thurgooda Marshalla, pierwszego czarnego sędziego Sądu Najwyższego, Muhammada Ali, czarnoskórego mistrza boksu, Mahatmy Gandhiego, wielkiego orędownika pokoju, i prezydenta Abrahama Lincolna, który zgniótł konserwatywne południe i zniósł w Ameryce niewolnictwo.”

Skandal. Jestem tak samo oburzony jak poseł Górski. W gabinecie posła Górskiego wisi zamiast tego pewnie portret Arnolda Masina, słynącego z wypowiedzi, że Obama to “czarny Hitler”.

“Już niedługo Ameryka zapłaci wysoką cenę za ten grymas demokracji. Jak powiedział mój klubowy kolega poseł Stanisław Pięta, Obama to nadchodząca katastrofa, to koniec cywilizacji białego człowieka.”

Już pomijam, że PiS nie umie się pogodzić z żadną przegraną, rozdęte do granic niemożliwości ego, kompleksy i zaślepienie przekonaniem o swojej “absolutnej” i “oczywistej” racji muszą wywoływać frustrację i złość za każdym razem gdy coś nie pójdzie po ich myśli… Poseł Górski jednak tutaj straszy i grozi. I to nie swoimi słowami, za co mółby zostać odizolowany jak pojedyńczy wybryk, lecz słowami swojego kolegi z partii… Co każde podejrzewać, że takie poglądy to norma w tej partii, zresztą broniona przez prezesa…

Od razu budzę się i przypominam dlaczego zrobie wszystko, aby PiS nigdy nie wrócił do władzy… Dziękuje Jarku.

Natomiast najbardziej uderzające jest zderzenie reakcji PiSu i Salon24 z wystąpieniem samego McCaina:

“Senator Obama and I have had and argued our differences, and he has prevailed. No doubt many of those differences remain.

These are difficult times for our country. And I pledge to him tonight to do all in my power to help him lead us through the many challenges we face.

I urge all Americans … I urge all Americans who supported me to join me in not just congratulating him, but offering our next president our good will and earnest effort to find ways to come together to find the necessary compromises to bridge our differences and help restore our prosperity, defend our security in a dangerous world, and leave our children and grandchildren a stronger, better country than we inherited.”

Czy kiedyś dorobimy się takiej prawicy? Prawicy bez kompleksów, szanującej inne poglądy i innych ludzi, prawicy która przegrywa sama, a nie przez “liberalną nagonkę” i która buduje sama, a nie wysługując się imieniem Boga co w ich przekonaniu daje im moralne zwycięstwo “z innymi – ze złem”…

To tak… wiem, znowu mieszam politykę USA z Polską. Wiem, sam nakładam Obamę na PO a McCaina na PiS. To raczej reakcja niż przyczyna. Dla mnie Obama jest kompletnie inny od PO, a McCaina cenię o niebo bardziej niż PiS i choć twierdzę, że ich programów nie da się nakładać, to można próbować osobowości… I wówczas obaj kandydaci na prezydenta USA powodują, że to co nazywamy politykami w Polsce wypada jakoś tak żałośnie i budzi się za nich wstyd. Następne pokolenie to zmieni, czy będzie takim posłem Górskim?

Ten dzień

To już. Dwa lata kampanii dobiegły końca.

Za 3 godziny pierwsze wyniki zostaną ujawnione.

Na podstawie danych które zbieram, wiedzy która posiadam, doświadczenia którego nabieram jestem przekonany, że za 3 godziny pierwsze wyniki wskażą Baracka Obame jako zwycięzcę wyborów. Przewaga będzie niewielka. 2-3%. Następnie wraz z nadchodzeniem kolejnych wyników z kolejnych stanów najpierw zacznie zyskiwać McCain, potem się zrównają, potem znów zyska trochę Obama. Na koniec dnia powinniśmy mieć 4-5% przewagę Obamy, która powiększy się wraz ze spływaniem faktycznych danych z tzw. early-voting, ludzi, którzy zagłosowali wczoraj, przedwczoraj, tydzień temu. Wśród tych zdecydowanie przeważają Demokarci.

Ostatecznie sądzę, że Barack wygra zaskakującą przewagą 8-10%, zdobędzie ponad 350 głosów elektorskich i będzie to potężny sygnał dla świata.

Wierzę, że John McCain pogratuluje Obamie i zadeklaruje pomoc, ponieważ jest to facet z wielką klasą. Wierzę, że Obama wygłosi genialne przemówienie dowodzące, że jest liderem, który nie tylko rozumie ludzi, ale potrafi też inspirować. Będzie w nim mówił więcej do wyborców McCaina, niż do swoich. Będzie prosił ich o wsparcie i obiecywał pozytywnie zaskoczyć… I wierzę, że zacznie się bardzo pozytywny okres w historii USA.

I pamiętając, że McCaina/Obamy nie da się nałożyć na Tuska/Kaczyńskiego (zwłaszcza ekonomicznie), liczę, że polscy przywódcy wezmą lekcję od amerykańskich..

Chciałbym wierzyć, że Jarosław Kaczyński i Lech Kaczyński zobaczą jak zachowuje się lider konserwatywny w obliczu porażki. Że zobaczą czym różni się podejście konstruktywne od destruktywnego. Że analizując kampanie McCaina zwrócą uwagę jak McCain reagował na swoich wiecach, kiedy moherowe babcie krzyczały “Zabić Obamę” i oni też wreszcie zaczną reagować na swoich wiecach, na których polskie moherowe babcie krzyczą “Zabić Tuska”.

Chciałbym wierzyć, że Donald Tusk zobaczy co to znaczy pracować na rzecz swojego kraju, co to naprawde znaczy budować okrągłe stoły i konsultować się z ekspertami innych partii i niezależnymi, że zobaczy co to naprawde znaczy przeprowadzać trudne reformy przy zachowaniu koncyliacyjnego podejścia i zobaczy, że ludzie nie chcą takiego Donalda Tuska jakiego mają dzisiaj. Że Donald Tusk nadal jest tylko mniejszym złem, jest popularny bo jest chociaż troszeczkę bardziej podobny do takiego lidera jak Obama niż reszta polskiej stawki… I nie jest to dobra wiadomość.

A świat? Świat pokaże, że jesteśmy w XXI wieku. Że wiek ten nie jest oparty na postrzeganiu świata przez pryzmat walki, wojny, wygrywania. Że świat nie jest czarno biały, że złożoność poznawcza jest niezbędna do analizy współczesnych problemów i że polityka może być jednocześnie “modna” jak i “skuteczna”, że Ameryka może być liderem wielobiegunowego świata będąc partnerem a nie “wodzem”. I wreszcie, że dojrzeliśmy do czarnego prezydenta USA… następnym mam nadzieję będzie Indianin! 🙂

Trzy dni do wyborów

Na trzy dni przed wyborami w USA gorączka przed wyborcza jest w zenicie. Z racji zainteresowania tymi wyborami zarówno ze względów naukowych – działanie mediów, aktywizacja społeczności, zmiany w mentalności konieczne aby czarnoskóry był poważnym kandydatem, jak i personalnych obserwuję wybory codziennie, śledzę główne źródła i subskrybuje mailing obu kandydatów.

Na dzień dzisiejszy Obama prowadzi, i to ogromną przewagą. W tym momencie średnia wychodzi (wedle średniej ważonej z kilku głównych sondaży) o 6% w skali kraju i nie jest to nic nowego. Te 6% utrzymuje od mniej więcej miesiąca. Możemy tu spojrzeć też na wyniki Gallupa, który mierzy trendy w trzech “scenariuszach” – takim, w którym idą głosować wszyscy zarejestrowani, takim, w którym idą głosować Ci, którzy zadeklarowali, że zagłosują oraz takim, w którym zagłosuje taki rozkład populacji jak w poprzednich wyborach. We wszystkich trzech scenariuszach Obama znacząco wygrywa i to od dawna. Zainteresowani mogą też zajrzeć na Zogby, do Rasmusenna czy SurveyUSA.

6% to teoretycznie nie jest aż tak dużo (chcielibyśmy, aby “ogromna przewaga” dowolnego kandydata oznaczała, nie wiem, 30%, nie?) ale musimy zrozumieć, że dzisiejsza rzeczywistość medialna jest inna. Kandydaci okopali się w swoich bazach, nauczyli się medialnie rozgrywać właściwie wszystkie zalety/wady swoje i oponenta i doprowadzili do bi-polarnego rozkładu sił nieomal 50% na 50%. Ostatnie wybory to wyniki typu 50.7% vs. 49.3% albo 51% vs. 49% i tak już raczej będzie ponieważ obaj kandydaci mają wady i zalety, obaj odwołują się do konfliktu podstawowych wartości – wolność vs. równość – i 6% w takiej sytuacji to dużo.

Ta przewaga nie wzięła się z niczego. Te wybory są absolutnie unikalne i zmienią nie tylko sposób prowadzenia kampanii wyborczych, ale też wiele innych dziedzin życia.

USA to kraj republikański, “większość” populacji stanowią osoby o poglądach konserwatywnych, bliższe wizerunkowi red necka niż intelektualisty czy studenta Stanfordu. Jednak w tym roku na republikanów zwaliło się mnóstwo nieszczęść. Kryzys gospodarczy połączony z McCainem, który sam mówi, że nie ma doświadczenia i nie zna się na gospodarce, obciążenie w postaci strasznie nie lubianego Busha, Obama, który zbiera pieniądze nie tradycyjnie – od lobbystów- tylko od ogromnej rzeszy ludzi, którzy wpłacają po 15-20 dolarów w efekcie czego ma czterokrotnie większe fundusze od McCaina, wybór VP przez McCaina, którzy przyniósł mu znacznie więcej szkód niż zysków – Palin ma bardzo negatywny odbiór, ponieważ choć jest urocza, absolutnie nie radzi sobie w rozmowach na żywo i wyraźnie powtarza wyuczone frazy (John Cleese z Monty Pythona o niej), sam McCain nie jest typowym republikaninem (w ogóle nie mówi o religii, popiera aborcje w pewnych sytuacjach itp.) i w efekcie mnóstwo prominentnych republikanów popiera Obame z Colinem Powellem na czele, o którym mówi się, że dał najmocniejsze “endorsement” w tych wyborach – republikanin, bardzo znany, popiera Obame i jeszcze tłumaczy to tym, czego kampania McCaina używała do siania wątpliwości, oraz 55 republikańskich gazet popierających Obame, na czele z największą gazetą na Alasce – stanie w którym gubernatorem jest Palin, mówiąca że Palin nie jest gotowa.

Do tego ogromne wsparcie gwiazd – Yes we Can, czy śmietanka Hollywood z akcją “Don’t Vote” i prowadzonym przez Spilberga “Don’t Vote 2“.

To jeszcze nie wszystko, bo na dodatek Obama lepiej poradził sobie we wszystkich trzech debatach, a jego VP – Joe Biden, lepiej poradził sobie w debacie wiceprezydenckiej wedle niezdecydowanych i ogólnej populacji (znowu – Gallup, Rasmussen, a nawet Fox news polls), a do całości mnocno dokładają się prześmiewcze filmiki z Saturday Night Live, w których aktorka Tina Fey, gra Sare Palin tak sugestywnie, że ocenia się iż Tina jest jedną z najbardziej wpływowych kobiet w USA ponieważ od jej występu zależą oceny sondażowe Palin (do pewnego stopnia oczywiście). A SNL jest bezwględne. Palin interview, VP debate, Bush endorsement, a także debaty prezydenckie: Pierwsza, druga i trzecia. Wszystko to perełki oglądane przez więcej amerykanów niż którakolwiek debata. I choć SNL śmieje się też z Obamy (endorsement Clinton) to nie ma żadnego porównania z tym jak “niszczy” Palin.

No i na koniec Obama wykupił pól godziny (sic!!!) w czterech największych telewizjach włącznie z Fox News i 29 października puścił potężny tzw. infomercial – połączenie reklamy z kampanią informacyjną w której odwołuje się do różnych emocji (od populistycznego “Pani Jones jest biedna, opowiem wam jej historię” do racjonalnego “Zamierzam wprowadzić program A, B i C”) gdzie *ani razu* nie wspomina o McCainie czy Palin, w ogóle nie mówi nic negatywnego, tylko skupia się na swoim programie.

W tym czasie McCain był troche zagubiony. McCain jest człowiekiem o którym wszyscy mówią, że jest pozytywny, lubi ludzi, chce współpracować, zaś jego sztab (złożony z ekspertów Busha) ma taktyke atakowania, siania niepewności (jak z Kerrym i wątpliwościami co do jego heroizmu w czasie wojny) itp. Główną taktyką sztabu republikanów jest “atakuj najmocniejszy punkt przeciwnika, słabe punkty wytknie mu prasa” co świetnie zadziałało w czasie poprzednich dwóch wyborów. McCain nie za bardzo chciał to robić. Na dodatek jako VP dobrał Palin, co najpierw dało mu mnóstwo świeżości, energii i zainteresowania ze strony prasy, ale skończyło się problemami Palin w czasie wywiadów kiedy nie potrafiła wymienić jednej gazety która czyta, albo nie wiedziała czym jest “Strategia Busha”.

Z drugiej strony pytanie brzmi czy te 6% “wystarczy” – czy to oznacza, że Obama może spać spokojnie? Istnieje wiele czynników, które będą teraz ważne. Efekt Bradleya (głosujący, których powodem nie głosowania na czarnoskórego kandydata jest rasizm, częściej w sondażach deklarują poparcie dla niego, aby spełnić oczekiwania ankietera i ukryć swoje poglądy), może wystąpić, albo nie wystąpić. Historycznie odgrywał rolę w wyborach, ale w prawyborach go nie odnotowano (oczywiście w prawyborach bazą byli demokraci, którzy są znacznie mniej uprzedzeni do czarnych). Palin może ostatecznie okazać się pozytywniej odbierana niż aktualnie wskazują sondaże (30% akceptacji), a czynnik głowny “przeciwko” Obamie – jego potencjalny brak doświadczenia w porównaniu z McCainem oraz cicho podsycana obawa “kim on jest?” w postaci podejrzeń o bycie muzułmaninem, terrorystą itp. może odegrać większą rolę psychologiczną przy urnie niż w sondażu.

Wszystko to może nastąpić. Może nastąpić nawet na raz, ale pamiętajmy, że wybory już się zaczeły, wielu wyborców już zagłosowało, Obama cały czas “wygrywa” media – np. Informercial dał mu dwa dni uwagi prasy, z sześciu jakie pozostały wtedy do wyborów. McCain stracił te dni, a jak się przegrywa to 1/3 pozostałego czasu tracić nie wolno.

No i najważniejsze. USA nie są krajem o ustroju demokratycznym tylko republiką. Nie głosują tam obywatele tylko elektorzy. To oznacza, że teoretycznie Obama mógłby nawet przegrać głos publiczny a wygrać elektorskimi ponieważ w tych posiada niesamowitą przewagę.

Na dzień dzisiejszy jest to Obama – 353 głosy, McCain – 185.

To ogromna różnica. I taka różnica występuje w każdych badaniach. Obama wygrywa wszystkie stany Kerryego, Florydę, Colorado, Nevadę, Virginię i kilka innych krytycznie ważnych stanów. Spójrzcie na mapkę. Najeżdżając na stan widać aktualne wyniki sondaży oraz porównanie z wynikami z 2004 roku. Po kliknięciu pojawiają się ostatnie sondaże. Warto patrzeć bardziej na linie trendów, bo oczywiście same sondaże mogą się różnić (pierwszy wykres to wykres ogólny, drugi to wykres z ostatniego miesiąca, trzeci to z 2004 roku).

To miażdząca przewaga. Obama nie tylko musiałby stracić te 6%, musiałby tez stracić te stany, w których teraz wygrywa, a to znacznie mniej prawdopodobne.

Wielu dziennikarzy już teraz zastanawia się nie kto wygra, tylko czy przewaga będzie tak duża czy zmaleje – mój strzał to 5% przewagi Obamy. Zobaczymy we wtorek 🙂

p.s. W tym kontekście niesamowicie bawi mnie zachowanie radykalnej “prawicy IV RP” z Salon24.pl, która ustawicznie pisze “Obama nie ma najmniejszych szans, zobaczycie, amerykanie nie zagłosują na czarnego NIGDY. Obama to czarny Hitler, już przegrał, naród amerykański jest za mądry, żeby wybrać tego bezmózgiego coś tam” itp. Jestem ciekaw czy po wyborach, jeśli Obama wygra, Salon24.pl zapełni się postami “Przepraszam, myliłem się, Obama musi być jednak wartościowym kandydatem skoro wygrał głos narodu amerykańskiego”. Czy raczej “dali się zmanipulować masonom i cyklistom i dlatego wygrał”.

p.p.s Ciekawe jest też zachowanie TVN24.pl. Serwis ten, który czytam dość często regularnie podaje bardzo wyrywkowe newsy o tym, że “przewaga Obamy maleje” oraz, że “Kolejny skandal z ciotką Obamy”. Zaś ani razu, że “przewaga Obamy rośnie” lub “kolejny skandal z Palin”. Na ile mogę ocenić to stacja, która w Polsce zdecydowanie popiera liberałów społecznych, albo ma inne poglądy gdy chodzi o USA, albo źródłem ich newsów są serwisy republikańskie jak Fox News czy drudgereport. W każdym razie zastanawiające.

pomysł

W kontekście rozważań z poprzedniego posta… zastanawiam się od dawna, jak opisać różnice między uczelnią w Kanadzie i w Polsce. Analizuje i straszliwie krytykuje Koźmińskiego w porównaniu z UVIC (mimo, że na tle innych w Warszawie wydaje mi się być na dobrym poziomie) i powtarzam sobie, że nie mam prawa krytykować, skoro nic nie robie, aby zmienić…

Zatem zastanawiałem się nad prezentacją problemów uczelni z punktu widzenia studenta trzeciego roku. Prezentacją przed władzami uczelni.

Problem z takim  rozwiązaniem to dotarcie do władz (które nie jest tak łatwe) i uzyskanie ich zainteresowania, co też może nie być łatwe (zainteresowanie krytyką?)… Ostatnim problemem jest uzyskanie wiarygodności – wszak jestem studentem, a nie ekspertem.

Przed chwilą wpadł mi do głowy pomysł… student socjologii napisze pracę z socjologii organizacji na temat błędów organizacyjnych uczelni Koźmińskiego na przykładzie porównawczym z uczelnią Victoria University. Format taki pozwala mi poświęcić na to dużo czasu, przygotować badania, ankiety satysfakcji studentów, uzyskać pomoc wykładowców, którzy na Koźmińskim prowadzą dobre zajęcia w przygotowaniu tego i, jeśli praca będzie dobra, powinna odbić się głośnym echem i wywołać reakcję. Jeśli będzie słaba, to znaczy, że nie umiem tego przekazać lub nie mam racji, więc dobrze, że nie dotrze do uszu rektora…

Zobaczymy jak ten pomysł wykiełkuje 😉

Polubić samolot

Polubić samolot… trzeba… w sumie wybór niewielki.

Wczoraj wylądowałem w Warszawie, 15 godzin w samolocie i na lotniskach – Victoria, Vancouver, Frankfurt, Warszawa.

Dobra wiadomość jest taka, że Lufthansa odnowiła flotę i nowe Airbusy 340-600 mają ładne ekraniki per capita, są filmy, programy itp. Nadal troche mało miejsca na nogi w porówaniu z British Airways.

Spotkałem się wczoraj z przyjaciółmi, piwko, bilard, kręgle, czas zleciał szybko 🙂

Teraz, w Wawie parę spraw do wtorku, potem Paryż do piątku, Barcelona do poniedziałku i powrót do Victorii na wtorek.

W sumie około 38 godzin lotu w 10 dni w tym dwa 10-cio godzinne. 🙁

No i smutna wiadomość. Wracając do kraju cieszyłem się tylko ze spotkania z Mamą i przyjaciółmi. Polska to nie jest piękny kraj. Polska to nie jest kraj ludzi uśmiechniętych i pozytywnych. Polska to kraj gdzie wszystko wymaga napraw – od kranu w kuchni, przez domofon, ulice, rząd, aż po mentalnośc.

Polska to kraj który ma wiele lat pościgu przed sobą żeby dogonić Europę (Francja, Niemcy, UK…), a potem jeszcze więcej lat, żeby razem z tą Europą dogonić USA/Kanadę… I najbardziej boli, że kiedy przylatuję tutaj, to nie widzę ogólnej mobilizacji, motywacji żeby cywilizacyjnie się rozwijać. Widzę tę połowę społęczeństwa z którą trzeba literalnie “walczyć”, aby się rozwijać. Która rozwój wszelaki postrzega jako zagrożenie swego tusieurodziłemitumrę, swego tojemojaojcowizna, swojego sarmackiego niebędąmiętuobcemówili, swojego jawiemkurwaswoje, swojego misjonarstwa, przedmurza chrześcijańskiej Europy… I coraz bardziej zastanawiam się czy warto. Czy ja naprawdę chcę spędzić życie walcząc z moimi rodakami o uśmiech, spokój, pozytywne nastawienie, tolerancję, radość życia, brak wrogów… czy ja chcę wbrew nim walczyć o mój kraj, czy może jednak lepiej pozwolić im mieć swoich wszędobylskich wrogów, walczyć – choćby w głowach – o ich “wartości”, gnuśnieć dalej w swojej “dumnej polskości” i przypomnieć sobie słowa Jacka…

Nie ja niszczyłem kraj, nie ja
Będę go teraz budował
A nawet gdybym, co to da?
Nie dam się nabrać na słowa

Widziałem, jak mój ojciec żył
Co całe życie pracował
Aż umarł, żyć nie mając sił
Nie było za co pochować

Do czynu niech się rwie, kto chce
Syzyfów tutaj nie braknie
Więc nabierajcie ich, nie mnie
Na Polskę naszych pragnień

Moje pragnienia - moja rzecz
Nie w sercu mi się gnieżdżą
Mówcie mi "zostań", mówcie "precz"
A ja i tak wyjeżdżam

Na nogi stanę pracą rąk
Bez Boga i przypadku
A pomoc stamtąd ludziom stąd
Odliczę od podatku

Zwłacza, że coraz mocniej mam poczucie, że cały temat walki o rozwój mojego kraju (w moim rozumieniu), to nie tylko walka z czasem, zasobami i przeszkodami. To nie tylko nadganianie wielu dziesiątek lat za cywilizacją, ale to przede wszystkim walka z moimi rodakami, którzy nie chcą się uczyć. Którzy nie chcą zmian. Którzy “wiedzą swoje”, i nie chcą nic poznawać, bo wystarcza im “ich zdanie”. To walka beznadziejna. Oni chcą budować “dumną ojczyznę”… “Polske biedną, albo bogata, byle katolicką” i takie tam… chcą walczyć o “wartości chrześcijańskie” w świecie, który dawno uzyskał je bez pomocy kościoła… Mimo, że już wolni, to nadal, jak za komuny, chcą być najlepsi w rozwiązywaniu problemów, których nikt inny nie ma.

W swoim zacietrzewieniu i walce o “Polskę” przypominają mi anegdotę o rosyjskich generałach, którzy nadal wymagają, aby mapy Rosji były niedokładne, aby “zmylić wroga”… i biedni nie wiedzą o google maps.

Tak właśnie postrzegam polski “biznes”, polską “politykę”, polskie “ja”. szarpanie się za włosy o parady gejów, podatek liniowy, prywatyzację szpitali, odnowę moralną… trzy zdania, na każdych trzech polaków, każdy wie wszystko lepiej od innych.

Wczoraj wysłuchałem tyrady od osoby, która nigdy nie była w Ameryce n/t tejże Ameryki, jej polityki, wartości, nadchodzących wyborów, tego kto ma rację, kto nie, komu o co chodzi i dlaczego. I nie musiał studiować amerykanistyki. Jechać tam. On “wie”. Każdy Polak nie tylko jest lepszym trenerem od Beenhakkera, jest też znawcą polityki, psychologi, socjologi, mediów, kultury… wszystkiego. Z taką osobą dyskusja o “normalności” jest z góry przegrana.

Smutne, ale siedząc we własnym domu, w Warszawie, nic poza najbliższymi mi ludźmi mnie nie trzyma. I tak, rozglądam się za uczelnią “tam” na dalsze studia. Nie chcę stracić życia na walkę o coś czego połowa nie chce skoro mogę żyć spokojnie, nad brzegiem oceanu, w pogodnym kraju uśmiechniętych ludzi, gdzie nie ma dresiarzy, nikt nie chce mnie oszukać, wokól jest piękna przyroda, którą się szanuje, natura jest częscią mentalności, a nie “wymysłem ekologów”, najbardziej dumną cecha narodową nie jest “cwaniactwo”, a szacunek do drugiego człowieka wykracza poza wyobrażenie.

Może za pare miesięcy mi przejdzie, na razie za dwa dni wyjeżdzam.

Ruch w Paryżu

Pierwszy tydzien mieszkania w Paryżu dobiega końca.

Stał on pod znakiem organizacji życia, zakupów i nauki poruszania się po Paryżu – jednym słowem morfowanie turysty w miejscowego.

Jeśli chodzi o prace, działo się dużo. Mamy 5 stażystów, a do tego przyjechała Mic, Seth, Christian i Axel. (zdjęcia, dugie, trzecie). Rozmawialiśmy o przyszłości lokalizacji produktów, planach na Firefoksa 3.1, Fenneca i Thunderbirda 3. Mi udało się zaplanować sobie prace do końca roku (no, a przynajmniej do października). Teraz będę pracował nad stronami społeczności, a od września praca nad L20n.

Teraz weekend, w poniedziałek sam będę w pracy (dzień Bastylli), od środy Jane przyjeżdza, a w piątek ja wylatuje w kierunku Moskwy – mam prelekcję na konferencji Protva.

Co do życia zaś… Ponieważ mieszkamy idealnie w centrum (przy Chatelet les Halles), jest strasznie głośno, tłoczno i tak jakoś “turystycznie” – wraz z “turystycznymi” cenami 🙁 Ciężko kupić normalne jedzenie, czy napić się piwa nie płacąc niepisanego “podatku” turystycznego.

Staramy się z Karo ułożyć jakoś normalność, a zwłaszcza wykorzystać wakacje na ruch. Szukamy basenów, siłowni, miejsc do biegania wieczorami, a ja do tego sal treningowych do Thaiboxingu, BJJ, albo ogólnie MMA.

Nie wiem czy tak to zawsze wygląda w każdym mieście, ale strasznie ciężko takie rzeczy znaleźć. Wyniki Google zasłane są tym co jest dla “turystów” – czyli ekstremalnie luksusowe i drogie. Znaleźć normalny basen, albo siłownie, w której wejście nie kosztuje 15 euro było ciężko, ale popłaciło. Znaleźliśmy basen miejski (heh, socjalne państwo…), który jest rankami w ogóle za darmo, ścieżki do biegania koło ogrodów luksemburskich, a do tego…

kupiliśmy rolki. 🙂

Nigdy nie miałem talentu do rolek, wrotek ani łyżew. Teraz jednak uznałem, że czas najwyższy. Paryż jest za duży na chodzenie ciągle na piechotę, kompletnie nie ma sensu jeżdzenie po nim samochodem, nie mam prawka na motor… zostają miejskie rowery (socjalne państwo po raz drugi) i rolki. Tylko, że znaleźć sklep, w którym dostaniemy dobre rolki było cholernie ciężko. Jeśli macie zacięcie i ambicje, to zapraszam. google.com i znajdźcie sklep z rolkami w Paryżu 🙂

W końcu się udało – koło metra Bastylia. W efekcie godziny spędzonej na deszyfrażu angielszczyzny sprzedawcy stałem się dumnym posiadaczem rolek K2 Moto, zaś Karo dorobiła się rolek K2 Alexis. O ile Karo wybór podyktowany był mieszanką technologii, ceny, jakości i… koloru, to mój został ograniczony przez rozmiar stopy – 47.

Efekt jest jednak taki, że mamy parę rolek i jutro zaczynamy życie aktywne w Paryżu 🙂

1) Rano basen – prawdopodobnie miejski, darmowy. Jakość całkiem niezła, niezbyt daleko, ale totalnie zatłoczony popołudniami.

2) Potem rolki na koło Luwru. Pewnie się pozabijam kilka razy, ale zamierzam się nauczyć

3) A na koniec siłownia.

Nie jest to jeszcze mój ideał. W niedziele zazwyczaj chciałbym robić treningi gimnastyczne, dla rozciągnięcia, ale nie znalazłem jeszcze sensownego klubu.

Co do sportów walki to na razie znalazłem kilka klubów BJJ i kilka kickboxingu. Planuje zacząć od wtorku 🙂

Aha… i jeśli ktoś mi jeszcze powie, że trzeba chronić “lokalne sklepiki przed najazdem supermarketów” to zamierzam roześmiać mu się w twarz i w razie dobrego humoru uraczyć opowieścią o tym co w Paryżu wyprawiają właściciele “lokalnych sklepików” (głównie arabowie) korzystając z tego, że supermarkety zlokalizowane są wyłącznie w dzielnicy zwanej “Cholernie Daleko”.

Obama idzie po zwycięstwo

Hmm… jak pisałem o tym w lutym to większość znajomych nie wierzyła, że to się stanie. Stało się. Obama rozłożył taktycznie Clinton zostawiając jej kilka tygodni czołgania się po prawyborach szukając wyjścia, które nie obniży szansy na VP ticket lub na przewodnictwo w senacie – czyli z twarzą.

Ostatecznie poczekała do ostatnich prawyborów i wycofała się dopiero gdy jej szanse były mniejsze, niż Polaków na wyjście z grupy. Czy dobrze? Imho to kolejny błąd jej doradców.

McCain startujący z piętnem Bucha, wiekiem nazywanym w oficjalnej notacji demograficznej ONZ “starość właściwa”, który jest co prawda bohaterem wojny w Witnamie, ale spędził ją w całości w niewoli (co utrudnia mu mówienie o swoim bohaterstwie) jest właściwie od początku skazany na porażkę.

Nie pomoże mu nawet to, że większość USA jest konserwatywne, więc z defaultu republikańskie. To sytuacja jak na polskiej lewicy w 2005. Nic nie pomoże, że w głębi serca większość Polaków ma postawę roszczeniową, przemawia do nich postulat socjalno etatystyczny więc powinni głosować na lewicę… Lewica z piętnem Millera jest przegrana.

Natomiast McCainowi pomóc może jedno. Konflikt w obozie demokratów. I Clinton chcąc, nie chcąc, realizowała ten scenariusz pod dyktando McCaina, który mógł tylko od czasu do czasu zwrócić uwagę, że Demokraci są niepoważni, i skoro nie są w stanie wybrać kandydata, to jak mogą wybrać prezydenta?

Teraz etykieta tej, która przeszkadza, zostanie już na długo przy Clinton i będzie jej odbierała szanse na kolejne stanowiska. Nie wierzę w to co amerykańskie media nazywają “Dream Ticket” – Clinton jako VP Obamy. Obama będzie musiał znaleźć kogoś innego, a Clinton ma tylko jeden wybór. Pokazać się jako aktywna członkini partii walcząca o wybór Obamy, albo zniknąć i po cichu lizać rany licząc, że Obama przegra i ona wystartuje znowu w 2012.

Pierwsze da jej troche sympatii, ale nie wiem czy będzie do tego zdolna. Ona całe życie czekała na te wybory. Całe życie przygotowywała się do nich. I sytuacja była wymarzona. Miała po swojej stronie kontakty, pieniądze, lobbystów, doświadczenie, wszystko… Jedną przeszkodą okazał się młody senator z Illinois, który zupełnym przypadkiem wygrał prawybory w Iowa i wygłosił potem jeden z najlepszych manifestów politycznych od czasu Luthera Kinga.

Teraz zostały wybory, analitycy zgadzają się, że tylko poważna seria błędów może zagrozić Obamie – sam McCain nie ma żadnej możliwości, choć znajomy z Mozilli, Mike Schroepfer zwrócił mi ostatnio uwagę, że w historii Amerykanie zawsze głosują na kandydata, którego mniej popierają w ich wyborach francuzi… zatem optymalnie by było, aby francuzi poparli McCaina. Czy wystarczająco przypomina Sarcozego? 😉

Akualnie Obama prowadzi 48-43 i obaj kandydacie prowadzą grę strategiczną w zapraszanie się nawzajem do debat przedwyborczych na swoich warunkach. Problem obozu McCaina jest taki, że McCain jest słabym mówcą, źle wychodzi podczas rozmów swobodnych, więc cała energia obozu idzie w zorganizowanie tak debat, żeby nie miały wpływu na wyborców, a najlepiej, żeby odbyły się po północy, w niedzielę, na Alasce i bez telewizji.

Jeśli ktoś przegapił, polecam jeszcze raz Lessiega (tego od Crative Commons) podcastującego dlaczego Obama, a electoral vote prowadzi na bierząco aktualizacje sondaży.