Election results

Stało się. Mamy nowego prezydenta USA.

Trudno mi opisać jak bardzo się ciesze z tego wyniku, jak głęboko wierzę, że Barack Obama będzie największym i najważniejszym politykiem na prestrzeni 10, 20 lat. że będzie się go pamiętało nie tylko po jego kadencji, ale i za sto lat i za dwieście.

Cieszę się też, że drugi raz z rzędu w wyborach nie pomyliłem się co do wyniku. Przewidywałem zwycięstwo Tuska, przewidziałem zwycięstwo Obamy i to całkiem szczegółowo (choć przewidywanie 4 godziny przed zamknięciem lokali wyborczych nie jest może aż takim sukcesem ;)).

Dobrze przewidziałem ciąg zdarzeń. Po zamknięciu lokali Obama miał 3% przewagi, potem ją stracił a na koniec dnia mieliśmy 5% przewagi Obamy. Ostatecznie nie wygrał 8-10% tylko 7%, ale to też daleko nie jest zwłaszcza, że faktycznie zyskał ponad 350 głosów elektorskich (365 na dzień dzisiejszy, ale może jeszcze dostać 11 z Missouri).

Symboliczne są reakcje np. Collina Powella, słynnego republikańskiego sekretarza stanu, który najpierw w pięknym wystąpieniu poparł Obamę:

a potem, po wyborach rozpłakał się mówiąc o tym co się stało:

Warto też obejrzeć co mówi Zbigniew Brzeziński (security adviser of Jimmy Carter):

Dodatkowo, z przeszłości, wywiad Obamy w Googleplexie z zeszłego roku:

Krzysztof Leski napisał na swoim blogu, że nie zgadza się ze słowami Ramy Yade, jakoby zwycięstwo Obamy było “Obaleniem muru berlińskiego razy dziesięć”, ponieważ to drugie dało wolność 150 mln ludziom.

Mogę tylko zaznaczyć, że wybór czarnoskórego kandydata na prezydenta USA to nie tylko szok po 400 latach od założenia kolonii w Stanach, to odwrócenie karty, która leżała w tę samą stronę od antycznej Grecji w której biali mieli czarnych niewolników. Zdrowo ponad 2500 lat historii “dominacji” białego człowieka dobiega końca. Zaś mur berliński symbolizuje koniec epoki trwającej ile… 40 lat? To jak to jest z tymi proporcjami panie Leski?

A skoro już o tym. Co pewien czas, zwłaszcza gdy milczy, nabieram takiego malutkiego podejrzenia, że może wyolbrzymiam. Ze może Jarosław Kaczyński nie jest taki zły jak go media malują, może mi troszeczke z nim po drodze w paru sprawach, a Lech Kaczyński może ma sensowniejsze podejście w sprawie Rosji i ten jego XX-wieczny model polityki sprawdza się wobec XX-wiecznego modelu odnowy Rosji bardziej niż dyplomacja XXI-wieku (nawet słaba) stosowana przez rząd Tuska…

Jednak gdy tylko coś takiego niechcący wpadnie mi do głowy to zaraz pan Prezydent palnie coś o Wałęsie czym po raz kolejny pokaże, że jest małym człowiekiem zapętlonym w swoich uprzedzeniach i nie umie wspiąć się ponad pewien poziom (i wcale nie bronię tu Wałęsy, ale tak się składa, że Wałęsa jest elektrykiem Noblistą który nigdy nie aspirował do bycia Inteligentem i człowiekiem obytym ze światem, więc tak, więcej oczekuje od Kaczyńskiego).

Natomiast Jarosław albo pojedzie na Jasną Górę po raz kolejny wygłosić swój opis tego jak wygląda Polska pod rządami Tuska (zło wcielone, koniec świata, chcą zniszczyć Polskę oraz że on jest drogą do “ostatecznego zwycięstwa Polski” – cokolwiek miałoby to znaczyć), czyli przypomni, że jest fanatykiem religijnym, zaślepionym czarno-białą wizją świata, podziałami na “my i oni” i nieustającej walce ze wszystkim co nie jest takie jak on (słynne już “każdy kto chce dobra i pokoju w Polsce *musi* nas popierać”), albo powie coś z użyciem słów których nie rozumie. Tak się stało gdy ogłosił, że “on już wie co to znaczy obciach, wyczytał w Internecie”, a ostatnio gdy ogłosił, że poseł Górski ma prawo mówić co chce, bo “Polityczna poprawność nie powinna krępować nikomu ust”.

Polityczna poprawność… zastanówmy się. Co powiedział poseł Górski?

“Jej prezydentem, głową największego na świecie mocarstwa został kumpel lewackiego terrorysty Williama Ayersa, polityk uważany przez republikańską prawicę za czarnoskórego kryptokomunistę.”

“Kumpel lewackiego terrorysty” to oczywiście zrzynka z Fox News i DrudgeReport. Określenia będące częścią czarnej kampanii republikanów i tezy od których zdecydowanie partia republikańska się odcieła. Ale co posłowi to przeszkadza?

“W trakcie kampanii wyborczej kandydat demokratów złożył wiele populistycznych obietnic, kierowanych głównie do niezamożnej części amerykańskiego społeczeństwa. Niczym Robin Hood zapowiedział, że zabierze bogatym i rozda biednym. Ma zamiar zmniejszyć podatki najbiedniejszym, a podnieść więcej zarabiającym.”

Byłem ciekaw jak sobie tutaj poradzi. Wszak pod względem ekonomicznym plan Obamy znacznie bliższy jest PiSowi niż PO… Ale jak widać nie przeszkadza mu ta dwulicowość, jak większości prawicowych aktywistów (np. salon24), którzy bez żadnej refleksji jadą po programie dzielonym przez Obamę i PiS…

” Zatem w kwestiach polityki zagranicznej Obama jest pacyfistą i – jak określili go republikanie – naiwnym mięczakiem.”

A pacyfizm i dążenie do braku wojen jest, jak wiadomo, powszechnie znaną wadą wedle posła Górskiego, który sam pewnie będąc “jak go określili demokraci” mięczakiem życiowym który w szkole był lany przez wszystkich większych chłopców wyrósł z nienawiścią do słabości, ukrytą nienawiścią do samego siebie i pragnieniem bycia “mocnym”… tak?

“Barack Hussein Obama swój sukces zawdzięcza osobistemu urokowi i w znacznej mierze liberalnym mediom, które wśród młodego pokolenia Amerykanów wykreowały modę na obamizm, jak w Polsce na Platformę Obywatelską i Donalda Tuska.”

O proszę. Znowu. Poseł Górski ma dwie szufladki w główce, białą i czarną. Białe to ja, moja partia i jest dobre. Czarne to oni, inne partie i jest złe. No i biedny pan poseł, po tym jak przygotowywał się do swojej wypowiedzi śledząc wszystkie “smear campaigns” (zapomniał chyba tylko o niedoświadczeniu Obamy, oraz jego cioci będącej w USA nielegalnie), musiał nałożyć Obamę na swój wąziutki światopogląd i dopasować to jakoś.

Na co zwróciła uwagę Staniszkis, PiS ma wieczny żal do wszystkich do okoła, że ich nie popierają (co pasuje do słow Kaczyńskiego przytoczonych wyżej) i jak coś im się nie uda to wiecznie zwalają na innych – głownie “liberalne media”… Ciekawe, że Ci, których PiS chce tutaj tłumaczyć – republikanie – ani razu nie zająknęli się, że winne są media. Poseł Górski wie jednak lepiej. Wszak jest ekspertem politycznym USA.

“W gabinecie senatora Obamy wisiały cztery podobizny: Thurgooda Marshalla, pierwszego czarnego sędziego Sądu Najwyższego, Muhammada Ali, czarnoskórego mistrza boksu, Mahatmy Gandhiego, wielkiego orędownika pokoju, i prezydenta Abrahama Lincolna, który zgniótł konserwatywne południe i zniósł w Ameryce niewolnictwo.”

Skandal. Jestem tak samo oburzony jak poseł Górski. W gabinecie posła Górskiego wisi zamiast tego pewnie portret Arnolda Masina, słynącego z wypowiedzi, że Obama to “czarny Hitler”.

“Już niedługo Ameryka zapłaci wysoką cenę za ten grymas demokracji. Jak powiedział mój klubowy kolega poseł Stanisław Pięta, Obama to nadchodząca katastrofa, to koniec cywilizacji białego człowieka.”

Już pomijam, że PiS nie umie się pogodzić z żadną przegraną, rozdęte do granic niemożliwości ego, kompleksy i zaślepienie przekonaniem o swojej “absolutnej” i “oczywistej” racji muszą wywoływać frustrację i złość za każdym razem gdy coś nie pójdzie po ich myśli… Poseł Górski jednak tutaj straszy i grozi. I to nie swoimi słowami, za co mółby zostać odizolowany jak pojedyńczy wybryk, lecz słowami swojego kolegi z partii… Co każde podejrzewać, że takie poglądy to norma w tej partii, zresztą broniona przez prezesa…

Od razu budzę się i przypominam dlaczego zrobie wszystko, aby PiS nigdy nie wrócił do władzy… Dziękuje Jarku.

Natomiast najbardziej uderzające jest zderzenie reakcji PiSu i Salon24 z wystąpieniem samego McCaina:

“Senator Obama and I have had and argued our differences, and he has prevailed. No doubt many of those differences remain.

These are difficult times for our country. And I pledge to him tonight to do all in my power to help him lead us through the many challenges we face.

I urge all Americans … I urge all Americans who supported me to join me in not just congratulating him, but offering our next president our good will and earnest effort to find ways to come together to find the necessary compromises to bridge our differences and help restore our prosperity, defend our security in a dangerous world, and leave our children and grandchildren a stronger, better country than we inherited.”

Czy kiedyś dorobimy się takiej prawicy? Prawicy bez kompleksów, szanującej inne poglądy i innych ludzi, prawicy która przegrywa sama, a nie przez “liberalną nagonkę” i która buduje sama, a nie wysługując się imieniem Boga co w ich przekonaniu daje im moralne zwycięstwo “z innymi – ze złem”…

To tak… wiem, znowu mieszam politykę USA z Polską. Wiem, sam nakładam Obamę na PO a McCaina na PiS. To raczej reakcja niż przyczyna. Dla mnie Obama jest kompletnie inny od PO, a McCaina cenię o niebo bardziej niż PiS i choć twierdzę, że ich programów nie da się nakładać, to można próbować osobowości… I wówczas obaj kandydaci na prezydenta USA powodują, że to co nazywamy politykami w Polsce wypada jakoś tak żałośnie i budzi się za nich wstyd. Następne pokolenie to zmieni, czy będzie takim posłem Górskim?

Ten dzień

To już. Dwa lata kampanii dobiegły końca.

Za 3 godziny pierwsze wyniki zostaną ujawnione.

Na podstawie danych które zbieram, wiedzy która posiadam, doświadczenia którego nabieram jestem przekonany, że za 3 godziny pierwsze wyniki wskażą Baracka Obame jako zwycięzcę wyborów. Przewaga będzie niewielka. 2-3%. Następnie wraz z nadchodzeniem kolejnych wyników z kolejnych stanów najpierw zacznie zyskiwać McCain, potem się zrównają, potem znów zyska trochę Obama. Na koniec dnia powinniśmy mieć 4-5% przewagę Obamy, która powiększy się wraz ze spływaniem faktycznych danych z tzw. early-voting, ludzi, którzy zagłosowali wczoraj, przedwczoraj, tydzień temu. Wśród tych zdecydowanie przeważają Demokarci.

Ostatecznie sądzę, że Barack wygra zaskakującą przewagą 8-10%, zdobędzie ponad 350 głosów elektorskich i będzie to potężny sygnał dla świata.

Wierzę, że John McCain pogratuluje Obamie i zadeklaruje pomoc, ponieważ jest to facet z wielką klasą. Wierzę, że Obama wygłosi genialne przemówienie dowodzące, że jest liderem, który nie tylko rozumie ludzi, ale potrafi też inspirować. Będzie w nim mówił więcej do wyborców McCaina, niż do swoich. Będzie prosił ich o wsparcie i obiecywał pozytywnie zaskoczyć… I wierzę, że zacznie się bardzo pozytywny okres w historii USA.

I pamiętając, że McCaina/Obamy nie da się nałożyć na Tuska/Kaczyńskiego (zwłaszcza ekonomicznie), liczę, że polscy przywódcy wezmą lekcję od amerykańskich..

Chciałbym wierzyć, że Jarosław Kaczyński i Lech Kaczyński zobaczą jak zachowuje się lider konserwatywny w obliczu porażki. Że zobaczą czym różni się podejście konstruktywne od destruktywnego. Że analizując kampanie McCaina zwrócą uwagę jak McCain reagował na swoich wiecach, kiedy moherowe babcie krzyczały “Zabić Obamę” i oni też wreszcie zaczną reagować na swoich wiecach, na których polskie moherowe babcie krzyczą “Zabić Tuska”.

Chciałbym wierzyć, że Donald Tusk zobaczy co to znaczy pracować na rzecz swojego kraju, co to naprawde znaczy budować okrągłe stoły i konsultować się z ekspertami innych partii i niezależnymi, że zobaczy co to naprawde znaczy przeprowadzać trudne reformy przy zachowaniu koncyliacyjnego podejścia i zobaczy, że ludzie nie chcą takiego Donalda Tuska jakiego mają dzisiaj. Że Donald Tusk nadal jest tylko mniejszym złem, jest popularny bo jest chociaż troszeczkę bardziej podobny do takiego lidera jak Obama niż reszta polskiej stawki… I nie jest to dobra wiadomość.

A świat? Świat pokaże, że jesteśmy w XXI wieku. Że wiek ten nie jest oparty na postrzeganiu świata przez pryzmat walki, wojny, wygrywania. Że świat nie jest czarno biały, że złożoność poznawcza jest niezbędna do analizy współczesnych problemów i że polityka może być jednocześnie “modna” jak i “skuteczna”, że Ameryka może być liderem wielobiegunowego świata będąc partnerem a nie “wodzem”. I wreszcie, że dojrzeliśmy do czarnego prezydenta USA… następnym mam nadzieję będzie Indianin! 🙂

Trzy dni do wyborów

Na trzy dni przed wyborami w USA gorączka przed wyborcza jest w zenicie. Z racji zainteresowania tymi wyborami zarówno ze względów naukowych – działanie mediów, aktywizacja społeczności, zmiany w mentalności konieczne aby czarnoskóry był poważnym kandydatem, jak i personalnych obserwuję wybory codziennie, śledzę główne źródła i subskrybuje mailing obu kandydatów.

Na dzień dzisiejszy Obama prowadzi, i to ogromną przewagą. W tym momencie średnia wychodzi (wedle średniej ważonej z kilku głównych sondaży) o 6% w skali kraju i nie jest to nic nowego. Te 6% utrzymuje od mniej więcej miesiąca. Możemy tu spojrzeć też na wyniki Gallupa, który mierzy trendy w trzech “scenariuszach” – takim, w którym idą głosować wszyscy zarejestrowani, takim, w którym idą głosować Ci, którzy zadeklarowali, że zagłosują oraz takim, w którym zagłosuje taki rozkład populacji jak w poprzednich wyborach. We wszystkich trzech scenariuszach Obama znacząco wygrywa i to od dawna. Zainteresowani mogą też zajrzeć na Zogby, do Rasmusenna czy SurveyUSA.

6% to teoretycznie nie jest aż tak dużo (chcielibyśmy, aby “ogromna przewaga” dowolnego kandydata oznaczała, nie wiem, 30%, nie?) ale musimy zrozumieć, że dzisiejsza rzeczywistość medialna jest inna. Kandydaci okopali się w swoich bazach, nauczyli się medialnie rozgrywać właściwie wszystkie zalety/wady swoje i oponenta i doprowadzili do bi-polarnego rozkładu sił nieomal 50% na 50%. Ostatnie wybory to wyniki typu 50.7% vs. 49.3% albo 51% vs. 49% i tak już raczej będzie ponieważ obaj kandydaci mają wady i zalety, obaj odwołują się do konfliktu podstawowych wartości – wolność vs. równość – i 6% w takiej sytuacji to dużo.

Ta przewaga nie wzięła się z niczego. Te wybory są absolutnie unikalne i zmienią nie tylko sposób prowadzenia kampanii wyborczych, ale też wiele innych dziedzin życia.

USA to kraj republikański, “większość” populacji stanowią osoby o poglądach konserwatywnych, bliższe wizerunkowi red necka niż intelektualisty czy studenta Stanfordu. Jednak w tym roku na republikanów zwaliło się mnóstwo nieszczęść. Kryzys gospodarczy połączony z McCainem, który sam mówi, że nie ma doświadczenia i nie zna się na gospodarce, obciążenie w postaci strasznie nie lubianego Busha, Obama, który zbiera pieniądze nie tradycyjnie – od lobbystów- tylko od ogromnej rzeszy ludzi, którzy wpłacają po 15-20 dolarów w efekcie czego ma czterokrotnie większe fundusze od McCaina, wybór VP przez McCaina, którzy przyniósł mu znacznie więcej szkód niż zysków – Palin ma bardzo negatywny odbiór, ponieważ choć jest urocza, absolutnie nie radzi sobie w rozmowach na żywo i wyraźnie powtarza wyuczone frazy (John Cleese z Monty Pythona o niej), sam McCain nie jest typowym republikaninem (w ogóle nie mówi o religii, popiera aborcje w pewnych sytuacjach itp.) i w efekcie mnóstwo prominentnych republikanów popiera Obame z Colinem Powellem na czele, o którym mówi się, że dał najmocniejsze “endorsement” w tych wyborach – republikanin, bardzo znany, popiera Obame i jeszcze tłumaczy to tym, czego kampania McCaina używała do siania wątpliwości, oraz 55 republikańskich gazet popierających Obame, na czele z największą gazetą na Alasce – stanie w którym gubernatorem jest Palin, mówiąca że Palin nie jest gotowa.

Do tego ogromne wsparcie gwiazd – Yes we Can, czy śmietanka Hollywood z akcją “Don’t Vote” i prowadzonym przez Spilberga “Don’t Vote 2“.

To jeszcze nie wszystko, bo na dodatek Obama lepiej poradził sobie we wszystkich trzech debatach, a jego VP – Joe Biden, lepiej poradził sobie w debacie wiceprezydenckiej wedle niezdecydowanych i ogólnej populacji (znowu – Gallup, Rasmussen, a nawet Fox news polls), a do całości mnocno dokładają się prześmiewcze filmiki z Saturday Night Live, w których aktorka Tina Fey, gra Sare Palin tak sugestywnie, że ocenia się iż Tina jest jedną z najbardziej wpływowych kobiet w USA ponieważ od jej występu zależą oceny sondażowe Palin (do pewnego stopnia oczywiście). A SNL jest bezwględne. Palin interview, VP debate, Bush endorsement, a także debaty prezydenckie: Pierwsza, druga i trzecia. Wszystko to perełki oglądane przez więcej amerykanów niż którakolwiek debata. I choć SNL śmieje się też z Obamy (endorsement Clinton) to nie ma żadnego porównania z tym jak “niszczy” Palin.

No i na koniec Obama wykupił pól godziny (sic!!!) w czterech największych telewizjach włącznie z Fox News i 29 października puścił potężny tzw. infomercial – połączenie reklamy z kampanią informacyjną w której odwołuje się do różnych emocji (od populistycznego “Pani Jones jest biedna, opowiem wam jej historię” do racjonalnego “Zamierzam wprowadzić program A, B i C”) gdzie *ani razu* nie wspomina o McCainie czy Palin, w ogóle nie mówi nic negatywnego, tylko skupia się na swoim programie.

W tym czasie McCain był troche zagubiony. McCain jest człowiekiem o którym wszyscy mówią, że jest pozytywny, lubi ludzi, chce współpracować, zaś jego sztab (złożony z ekspertów Busha) ma taktyke atakowania, siania niepewności (jak z Kerrym i wątpliwościami co do jego heroizmu w czasie wojny) itp. Główną taktyką sztabu republikanów jest “atakuj najmocniejszy punkt przeciwnika, słabe punkty wytknie mu prasa” co świetnie zadziałało w czasie poprzednich dwóch wyborów. McCain nie za bardzo chciał to robić. Na dodatek jako VP dobrał Palin, co najpierw dało mu mnóstwo świeżości, energii i zainteresowania ze strony prasy, ale skończyło się problemami Palin w czasie wywiadów kiedy nie potrafiła wymienić jednej gazety która czyta, albo nie wiedziała czym jest “Strategia Busha”.

Z drugiej strony pytanie brzmi czy te 6% “wystarczy” – czy to oznacza, że Obama może spać spokojnie? Istnieje wiele czynników, które będą teraz ważne. Efekt Bradleya (głosujący, których powodem nie głosowania na czarnoskórego kandydata jest rasizm, częściej w sondażach deklarują poparcie dla niego, aby spełnić oczekiwania ankietera i ukryć swoje poglądy), może wystąpić, albo nie wystąpić. Historycznie odgrywał rolę w wyborach, ale w prawyborach go nie odnotowano (oczywiście w prawyborach bazą byli demokraci, którzy są znacznie mniej uprzedzeni do czarnych). Palin może ostatecznie okazać się pozytywniej odbierana niż aktualnie wskazują sondaże (30% akceptacji), a czynnik głowny “przeciwko” Obamie – jego potencjalny brak doświadczenia w porównaniu z McCainem oraz cicho podsycana obawa “kim on jest?” w postaci podejrzeń o bycie muzułmaninem, terrorystą itp. może odegrać większą rolę psychologiczną przy urnie niż w sondażu.

Wszystko to może nastąpić. Może nastąpić nawet na raz, ale pamiętajmy, że wybory już się zaczeły, wielu wyborców już zagłosowało, Obama cały czas “wygrywa” media – np. Informercial dał mu dwa dni uwagi prasy, z sześciu jakie pozostały wtedy do wyborów. McCain stracił te dni, a jak się przegrywa to 1/3 pozostałego czasu tracić nie wolno.

No i najważniejsze. USA nie są krajem o ustroju demokratycznym tylko republiką. Nie głosują tam obywatele tylko elektorzy. To oznacza, że teoretycznie Obama mógłby nawet przegrać głos publiczny a wygrać elektorskimi ponieważ w tych posiada niesamowitą przewagę.

Na dzień dzisiejszy jest to Obama – 353 głosy, McCain – 185.

To ogromna różnica. I taka różnica występuje w każdych badaniach. Obama wygrywa wszystkie stany Kerryego, Florydę, Colorado, Nevadę, Virginię i kilka innych krytycznie ważnych stanów. Spójrzcie na mapkę. Najeżdżając na stan widać aktualne wyniki sondaży oraz porównanie z wynikami z 2004 roku. Po kliknięciu pojawiają się ostatnie sondaże. Warto patrzeć bardziej na linie trendów, bo oczywiście same sondaże mogą się różnić (pierwszy wykres to wykres ogólny, drugi to wykres z ostatniego miesiąca, trzeci to z 2004 roku).

To miażdząca przewaga. Obama nie tylko musiałby stracić te 6%, musiałby tez stracić te stany, w których teraz wygrywa, a to znacznie mniej prawdopodobne.

Wielu dziennikarzy już teraz zastanawia się nie kto wygra, tylko czy przewaga będzie tak duża czy zmaleje – mój strzał to 5% przewagi Obamy. Zobaczymy we wtorek 🙂

p.s. W tym kontekście niesamowicie bawi mnie zachowanie radykalnej “prawicy IV RP” z Salon24.pl, która ustawicznie pisze “Obama nie ma najmniejszych szans, zobaczycie, amerykanie nie zagłosują na czarnego NIGDY. Obama to czarny Hitler, już przegrał, naród amerykański jest za mądry, żeby wybrać tego bezmózgiego coś tam” itp. Jestem ciekaw czy po wyborach, jeśli Obama wygra, Salon24.pl zapełni się postami “Przepraszam, myliłem się, Obama musi być jednak wartościowym kandydatem skoro wygrał głos narodu amerykańskiego”. Czy raczej “dali się zmanipulować masonom i cyklistom i dlatego wygrał”.

p.p.s Ciekawe jest też zachowanie TVN24.pl. Serwis ten, który czytam dość często regularnie podaje bardzo wyrywkowe newsy o tym, że “przewaga Obamy maleje” oraz, że “Kolejny skandal z ciotką Obamy”. Zaś ani razu, że “przewaga Obamy rośnie” lub “kolejny skandal z Palin”. Na ile mogę ocenić to stacja, która w Polsce zdecydowanie popiera liberałów społecznych, albo ma inne poglądy gdy chodzi o USA, albo źródłem ich newsów są serwisy republikańskie jak Fox News czy drudgereport. W każdym razie zastanawiające.

Declare yourself

Ameryka kończy przygotowania do wyborów (w niektórych stanach trzeba się zarejestrować do dzisiaj aby zagłosować…).
Wielu aktorów oraz innych “celebrities” zaangażowało się w kampanię promującą głosowanieo nazwie Declare Yourself.

W ramach tej kampanii przygotowali kilka bardzo mocnych filmików. Fajny materiał do analizy jak myślą amerykanie którzy nie idą głosować (tzn. w co dokładnie te filmiki próbują trafić), oraz jak ostro mogą zachowywać się amerykańskie gwiazdy w porównaniu z polskimi (wyobraźmy sobie nasze celebritki krzyczące “Fuck it” albo występujące w roli Alby):

Podoba? Nie podoba? Na pewno świetnie nadaje się na kampanie wirusową i świetnie wpasowuje się w styl i humor amerykańskiej “elity” dużego ekranu i muzyki (dołączając do takich akcji jak ” I’m fucking Matt Daemon” czy manifestu politycznego “Yes, we can“)

p.s. dla porównania “Zmień kraj – Idź na wybory” z 2007

Obama idzie po zwycięstwo

Hmm… jak pisałem o tym w lutym to większość znajomych nie wierzyła, że to się stanie. Stało się. Obama rozłożył taktycznie Clinton zostawiając jej kilka tygodni czołgania się po prawyborach szukając wyjścia, które nie obniży szansy na VP ticket lub na przewodnictwo w senacie – czyli z twarzą.

Ostatecznie poczekała do ostatnich prawyborów i wycofała się dopiero gdy jej szanse były mniejsze, niż Polaków na wyjście z grupy. Czy dobrze? Imho to kolejny błąd jej doradców.

McCain startujący z piętnem Bucha, wiekiem nazywanym w oficjalnej notacji demograficznej ONZ “starość właściwa”, który jest co prawda bohaterem wojny w Witnamie, ale spędził ją w całości w niewoli (co utrudnia mu mówienie o swoim bohaterstwie) jest właściwie od początku skazany na porażkę.

Nie pomoże mu nawet to, że większość USA jest konserwatywne, więc z defaultu republikańskie. To sytuacja jak na polskiej lewicy w 2005. Nic nie pomoże, że w głębi serca większość Polaków ma postawę roszczeniową, przemawia do nich postulat socjalno etatystyczny więc powinni głosować na lewicę… Lewica z piętnem Millera jest przegrana.

Natomiast McCainowi pomóc może jedno. Konflikt w obozie demokratów. I Clinton chcąc, nie chcąc, realizowała ten scenariusz pod dyktando McCaina, który mógł tylko od czasu do czasu zwrócić uwagę, że Demokraci są niepoważni, i skoro nie są w stanie wybrać kandydata, to jak mogą wybrać prezydenta?

Teraz etykieta tej, która przeszkadza, zostanie już na długo przy Clinton i będzie jej odbierała szanse na kolejne stanowiska. Nie wierzę w to co amerykańskie media nazywają “Dream Ticket” – Clinton jako VP Obamy. Obama będzie musiał znaleźć kogoś innego, a Clinton ma tylko jeden wybór. Pokazać się jako aktywna członkini partii walcząca o wybór Obamy, albo zniknąć i po cichu lizać rany licząc, że Obama przegra i ona wystartuje znowu w 2012.

Pierwsze da jej troche sympatii, ale nie wiem czy będzie do tego zdolna. Ona całe życie czekała na te wybory. Całe życie przygotowywała się do nich. I sytuacja była wymarzona. Miała po swojej stronie kontakty, pieniądze, lobbystów, doświadczenie, wszystko… Jedną przeszkodą okazał się młody senator z Illinois, który zupełnym przypadkiem wygrał prawybory w Iowa i wygłosił potem jeden z najlepszych manifestów politycznych od czasu Luthera Kinga.

Teraz zostały wybory, analitycy zgadzają się, że tylko poważna seria błędów może zagrozić Obamie – sam McCain nie ma żadnej możliwości, choć znajomy z Mozilli, Mike Schroepfer zwrócił mi ostatnio uwagę, że w historii Amerykanie zawsze głosują na kandydata, którego mniej popierają w ich wyborach francuzi… zatem optymalnie by było, aby francuzi poparli McCaina. Czy wystarczająco przypomina Sarcozego? 😉

Akualnie Obama prowadzi 48-43 i obaj kandydacie prowadzą grę strategiczną w zapraszanie się nawzajem do debat przedwyborczych na swoich warunkach. Problem obozu McCaina jest taki, że McCain jest słabym mówcą, źle wychodzi podczas rozmów swobodnych, więc cała energia obozu idzie w zorganizowanie tak debat, żeby nie miały wpływu na wyborców, a najlepiej, żeby odbyły się po północy, w niedzielę, na Alasce i bez telewizji.

Jeśli ktoś przegapił, polecam jeszcze raz Lessiega (tego od Crative Commons) podcastującego dlaczego Obama, a electoral vote prowadzi na bierząco aktualizacje sondaży.

Yes we can

Kontynuując serię ciekawych i świetnie zrobionych apeli do społeczeństwa w odniesieniu do wyborów w USA.

Kawałek “Yes We Can” jest miksem znanych muzyków i aktorów melodeklamujących przemówienie Baracka Obamy z New Hempshire, które, jak już pisałem, przypomina mi Steva Jobsa, czy Martina Lutera Kinga.

Wyprodukował go will.i.am, a przez teledysk przewija się bardzo dużo znanych twarzy.

Lessig na temat Obama vs. Clinton

Niedługo napisze więcej o aktualnej sytuacji, zwłaszcza, że nieskromnie mówiąc rozwija się w kierunku przewidzianym w poprzednim poście.

Na razie jednak, chciałbym zaprosić do wysłuchania pomysłodawcy i twórcy licencji Crative Commons, profesora Lawrenca Lessiga na temat roli tych wyborów, i wpływu tego wyboru na przyszłość nas wszystkich. Umieścił ten vlog na swoim blogu 6 dni temu.

Zapraszam

Debata Clinton-Obama

Żeby zrozumieć jak ważna była ta debata, trzeba wyjaśnić jak wyglądają wybory w USA. Otóż, przed wyborami właściwymi (Listopad 2008)  odbywają się tzw. prawybory. Obie ogromne partie – Republikanie i Demokraci w każdym stanie przeprowadzają głosowania między swoimi kandydatami, aby wyłonić tego, który stanie do wyborów właściwych.
Ciekawostką jest to, że głosy nie przekładają się bezpośrednio na szanse, lecz na głosy delegatów. Są to ludzie z ramienia partii, którzy muszą głosować zgodnie z wolą wyborców swojego stanu. Do tego dochodzą u demokratów superdelegates, a u republikanów non-pledged delegates, którzy mogą głosować jak chcą.
Aby to zobrazować – w stanie X odbywają sie prawybory dnia Y, głosuje w nich Z tysięcy wyborców zarejestrowanych do prawyborów z ramienia demokratów (w okręgach wyborczych). Wygrywa kandydat M nad kandydatem O. Każdy z nich dostaje pewną liczbę delegatów (np. M dostaje 20, a O 15). Po wszystkich prawyborach, we wszystkich stanach delegaci na konwencie (sierpień 2008)  głosują kto będzie kandydatem danej partii w wyborach. Mechanizm przydziału delegatów jest różny dla demokratów i republikanów. U demokratów jest bliżej zasady “wygrany zbiera wszystko”, o republikanów delegaci rozkładają się bardziej równomiernie. Delegaci nie-zobowiązani głosują jak chcą.
No to teraz spójrzcie jak rozkładają sie prawybory przed 5 lutego i po 5 lutego. 5 lutego, nazywany Super Tuesday to dzień kiedy zostanie rozdzielona prawie połowa delegatów, oczywiście zwycięzca zdobędzie media i hype do następnych prawyborów. U Republikanów McCain wygrywa z bezpieczną 20% przewagą, u Demokratów jest znacznie ciekawiej. Clinton wygrywa sondaże, ale Obama mocno ją goni. Do tego dodajmy, że ponad 25% wyborców w tzw. exit polls deklaruje, że decyzję podejmuje na 1-3 dni przed głosowaniem.  I na 5 dni przed Super Tuesday odbyła sie w stacji CNN debata między Hillary Clinton i Barackiem Obamą. (na CNN możesz poznać podstawowe poglądy kandydatów na ważne tematy)

Oboje pokazali się dobrze, żadne nie zaskoczyło, żadne nie popełniło większego błędu. Debata była na wysokim (jak na debatę*) poziomie, znacznie wyższym niż w Polsce. Oboje pokazali się jako bystrzy,inteligentni, rozsądni kandydaci, wiekszość ocen jakie czytałem po debacie zwracały uwagę na dwie rzeczy – to najlepsi kandydaci demokratów od niepamiętnych czasów oraz, że najchętniej widzieliby ich razem w białym domu.

Myślę (za Jeffreyem Toobinem), że oboje uznali, że nie warto ryzykować. Obama jest na wznoszącej, Clinton jest z przodu. Clinton wierzy, że pozostanie z przodu, Obama wierzy, że wyprzedzi. Gallup potwierdza, że kwestią jest teraz czas. Obama wsparty przez Kennedych, wsparty przez Kerryego, wsparty przez najważniejszą celebrity ameryki – Oprah Winfrey, wsparty przez nieomal całą śmietankę Hollywood, od Georga Clooneya, przez Laurenca Fishbourna, Edwarda Notrona, Matta Damonapo Sharon Stone, Halle Berry, Charlsa Barkeleya i Bena Afflecka jest na wznoszącej, Clinton ma za sobą potężny elektorat ludzi, którzą dobrze wspominają Billa Clintona. Rezygnacja Edwardsa raczej działa, moim zdaniem (w odróżnieniu od zdania eksperta Gallupa)na korzyść Obamy. We wszystkich Exit Pools, Obama był znacznie częściej drugim wyborem wśród wyborców Edwardsa, na dodatek Obama znacznie lepiej przyciąga niezdecydowanych (zwróćmy uwagę na regularne niedoszacowanie Obamy w sondażach), jest bardziej koincylacyjny i “świeży”.

Taka “łagodna” debata, ukazująca dobre strony obojga oznacza oczywiście przede wszystkim kurczenie się negatywnego elektoratu.

Ze wstępnych analiz komentarzy po wyborczych zarysowują mi się trzy grupy. Tych którzy pozostają przy swoich preferencjach, tych, którzy się troszeczke umocnili (ale ze względu na pozytywny przekaz swojego kandydata, a nie negatywny drugiego) i tych, którzy zaczynają uważać, że już nie ma znaczenia które z nich wygra, oboje są świetni.

Z tych którzy zostają przy swoich przekonaniach, główny przekaz negatywny jest taki:

  • Obama – dla wyborców Clinton, Obama jest mniej doświadczony. Kropka. Tylko tyle i aż tyle. To dla nich bardzo ważne. Zwracają uwagę, że w tej debacie (ich zdaniem) to Clinton była spokojna, rządziła, a Obama sprawiał wrażenie młodego, dynamicznego runner-upa, który goni, stara się itp. Dla nich to dowód potwierdzający ich przekonanie, że Clinton jest lepiej przygotowana.
  • Clinton – dla wyborców Obamy, Clinton nie jest autentyczna. Nie mogą przekonać się do jej wystudiowanego uśmiechu i idealnie wyćwiczonego budowania odpowiedzi wedle zasady “jak najmniej zrazić do siebie”. Dla nich Clinton to kontynuacja polityki ostatnich 20 lat, a nie poważna zmiana.

Z tych, którzy wzmocnili:

  • Clinton –  dla jej wyborców, Clinton mówiła precyzyjnie, była rozluźniona, śmiała się więcej, ma doświadczenie
  • Obama – dla jego wyborców, Obama pokazał, że jest silny, dynamiczny, bardzo inteligentny, był znacznie bardziej autentyczny

Z tych, którzy zbliżyli się:

  • Clinton –  Ci, którzy dotychczas nie chcieli na nią głosować, wyobrażając ją sobie jako sztuczną, nadętą laskę z Waszyngtonu, zepsutą latami rzadów, mogli zobaczyć, trzeźwo myślącą, uśmiechniętą, absolutnie akceptowalną kobietę.
  • Obama – Ci, którzy dotychczas myśleli o nim jako o amatorze, któremu daleko do wiedzy i przygotowania Clinton, zobaczyli młodego, ale świadomego swoich obowiązków, energicznego, i naprawde “innego” niż cały ten estabilishment faceta, który daje nadzieje na zerwanie z polityką ostatnich 20 lat.

Analitycy zwracają uwagę, że Obama mógł i powinien był zrobić więcej. Że jako runner-up nie wystarczy mu “być”, ale musi “być wyraźnie lepszy”, żeby zdobyć elektorat Clinton.

Nie zgadzam się z tym. Uważam, że najważniejsze zwycięstwo Obamy w tej debacie to pokazanie się jako równorzędny partner w dyskusji. Clinton ma duży elektorat negatywny, podejrzewam, że wiele osób głosuje na nią jako na “mniejsze zło”, żeby nie wybierać amatora, głupkowatego, leniwego (stereotyp murzyna), albo populisty (Edwards). Po tej debacie tracą te argumenty. Obama był nie tylko równorzędnym dyskutantem, ale też przważał w ciętnych, celnych ripostach i robił to bardzo naturalnie. Ripiosty Clinton wyglądały bardziej jak z typowego podręcznika do dyskusji, choć nie wiem czy na to zwrócą uwagę obywatele.

Np. mi bardzo rzuca się w oczy robiąca furorę w ostatnich latach metoda wygrywania kiedy ktoś cię trafi. Otóż jeśli przeciwnik powie celną uwagę, która jest w sposób oczywisty prawdziwa i wręcz ośmiesza cię odpowiadasz “nice try”, “niezła próba” i śmiejesz się kręcąc głową przecząco. Jest to wygodne, bo nie mówisz nic, nie musisz szukać argumentów, a jednocześnie zachowujesz swój elektorat. Ci, którzy chcą żebyś miał(a) rację z radością przyjmą, że nie przyznałeś się, a widzowie zapamiętają, że ktoś “spróbował” cię ośmieszyć, a nie zrobił to. Wczoraj w TVN24, Cymański dokładnie tak obronił się przed bardzo mocnym trafieniem Celińskiego, wczoraj w nocy dokładnie w ten sposób Clinton obroniła się przed celnym trafieniem pytającego (pytanie o jej głosowanie za wejściem do Iraku, jej wytłumaczenie i podsumowanie “Czyli mamy rozumieć, że była pani naiwna i dlatego uwierzyła Bushowi?”).

Zatem Obama zyskuje, bo pojawia się, jest w mediach, codziennie słyszymy o kolejnych głosach poparcia od ważnych ludzi, w tej debacie pokazał się z dobrej strony, co zdejmuje z niego odium “niedoświadczonego”, trafił w kilka czułych punktów (np. dużo mocniejsza wypowiedź z celnymi złośliwościami wobec tego jak poradzi sobie z republikanami – to trafia w tych, którzy zastanwaiają się kto jest lepszym kontrkandydatem dla Romneya albo McCaina) i moim zdaniem zgarnie większość niezdecydowanych, wyborców Edwardsa i możliwe, że nawet troche tych, którzy głosowaliby na Clinton, bo nie widzieli wyboru.

Clinton z kolei zmniejszyła elektorat negatywny, choć myślę, że nie tak mocno jak Obama (bo jej elektorat negatywny nie opiera się na nieznajomości, tylko na konkretnych zarzutach – o brak naturalności, o zakłamanie, o wspieranie koncernów itp.), wydaje mi się, że mniej wygrała, ale z drugiej strony może spowolnić odchodzenie od niej wyborców, którzy zobaczyli, że ich wybór jest dobry.

Oboje zyskali w oczach republikanów. Myślę, że oboje mogą zgarnąć elektorat  negatywny republikanów (Ci, którzy nie chcą głosować na McCaina albo Romneya). Wydaje mi się, że jeśli Romney wygra u republikanów, więcej negatywnych poprze Clinton, jeśli McCain, więcej poprze Obame. Generalnie jednak Clinton łatwiej zdobędzie republikanów, którzy chcą mniej zmian, a Obama tych, którzy niecierpią Clinton.

Problem z oceną tego co się stanie wynika z tego, że oboje mają po jednym silnym atucie. Obama jest znacznie bardziej akceptowalny dla niezdecydowanych, świetny mówca, mówi do ludzi, inteligentny, trafia w potrzeby i emocje. Ma mniejszy elektorat negatywn, więcej niezdecydowanych i może zdobywać głosy zniechęconych republikanów tym, że mniej się od nich różni – jest bliżej środka. Z kolei Clinton jest bardziej doświadczona, pochodzi jednak z tych samych “stref” waszyngtońskich i gwarantuje większe utrzymanie status-quo. Republikanie to w zdecydowanej większości konserwatyści, którzy chcą zachowania status-quo. Będzie ciekawie 🙂

Drugi ważny przekaz jest taki, że ta dwójka ma szanse zrobić więcej dla redukcji uprzedzeń w USA niż ktokolwiek inny w ciągu ostatnich 20 lat. Standardowy stereotyp i czarnego i kobiety jest pełny podejrzeń o lenistwo, mniejsze zdolności umysłowe, ograniczoną błyskotliwość i brak rozezenania w typowo męskich sprawach – wojsko, ekonomia, polityka zagraniczna. Tymczasem oboje pokazali się świetnie (zwłaszcza na tle aktualnej polityki USA).

Niedobrym znakiem jest to, że jeśli Obama jeszcze troche zdobędzi, to Super Tuesday nie rozstrzygnie i przez kolejne miesiące będą oni walczyli między sobą, podczas gdy McCain będzie spokojnym i pewnym liderem Republikanów. Reguła jest taka, że kto pierwszy wyłania zwycięzcę, ten wygrywa wybory, ale tym razem sądze, że republikanie nie mają szans, mimo to.

Zatem moim zdaniem demokraci wygrają te wybory, ale jeśli Super Tuesday nie wyłoni zwycięzcy to osłabi ich wynik.

Co do samego Super Tuesday, to widze dwa scenariusze. Obama utrzymuje hype, do którego dołącza się kolejne peak pointy (może dziś Edwards go wesprze? może ktoś z Silicon Valley? Al Gore?) przebija Clinton w Super Tuesday rzutem na taśmę, a ze względu na proporcjonalny rozkład głosów u demokratów nawet 3% zwycięstwa daje sporą przewagę w delegatach i potem idzie dalej na fali zwycięstwa z coraz bardziej zrezygnowana Clinton. Wygrywa prawybory, wygrywa wybory i na vice bierze Edwardsa. Druga opcja to taka, że Clinton utrzymuje przewagę, minimalną, podczas Super Tuesday, co daje jej sporą przewagę w delegatach i walka toczy się dalej. Jeśli Clinton wygra prawybory, to spokojnie pokonuje McCaina.

Jeśli sprawdzi się drugi scenariusz i dość długo Obama nie zacznie wygrywać, to Clinton ma większe szanse, bo delegaci niezobowiązani (superdelgates) zagłosują prędzej na Clinton, a mają sporo głosów do rozdysponowania.

Anyway, piękne wybory,  demokraci pierwszy raz od nie wiem kiedy mają dwóch dobrych kandydatów. Republikanie pierwszy raz od nie wiem kiedy mają dwóch sensownych kandydatów (i niebezpiecznego Huckabee, ale on na szczęście odpadnie). Wtorek będzie ciekawy 🙂

update:  niesamowite. W dniach 27-29 stycznia, Clinton miała 42%, Obama 36%. Dziś Clinton ma 44%, Obama 41%. PollTracker i SurveyUSA i Rasmussen cały dzień pokazują kolejne wyniki, które jednoznacznie wskazują, że Obama goni Clinton. Głowne powody to zbieranie większości elektoratu Edwardsa i (chyba) dobry wynik w debacie wczorajszej.Przykłady? Connecticut, 27 stycznia Clinton 40%, Obama 40%. Dziś Obama 48%, Clinton 44%. Missouri, 24tego stycznia Clinton 44%, Obama 31%, dziś Clinton 48%, Obama 44%. Alabama, 23ci stycznia, Clinton 43%, Obama 28%. Dziś Obama 47%, Clinton 47%.
Nie wiem czy to wystarczy, Clinton cały czas wygrywa, i ma jeszcze 4 dni – wedle sondaży, na pytanie (razem, rep i demo) “który z kandydatów mógłby zagrać nieetycznie” 45% wskazało na Clinton, każdy z pozostałych dostał poniżej 10%. Ale z całą pewnością Obama jest na fali, i mamy sceny jak z amerkańskiego filmu – emocjonująca końcówka. Będę pisał o rozwoju wydarzeń 🙂

Go Obama!

Heh… przewrotność losu… Demokraci potrzebowali kogoś tak słabego jak Kerry, żeby wytworzyć osoby takie jak Barack Obama czy John Edwards.

Polscy politycy muszą się jeszcze długo, bardzo długo się uczyć. Obama przypomina mi wystąpienie Steva Jobsa, natchniony, mocny, pogodny, zdeterminowy, stanowczy, łagodny… Oczywiście sam profil wystąpienia (podziękowanie za zwycięstwo w prawyborach w Iowa) determinuje styl. Nie ma programu, jest wizja i podziękowania. Ale na świetnym poziomie.

Mam nadzieję, że to właśnie Obama, będzie następnym prezydentem. I nie miałbym chyba nic przeciwko pani Clinton jako wice-prezydentowi ;)Najmocniejsze punkty:

  • mówili, że nie damy rady, że to niemożliwe, że nasze oczekiwania (dot. zwycięstwa) są za wysokie (zb – a mamy za mało pieniędzy)
  • mówili, że nasz kraj jest zbyt podzielony, zbyt zdeprawowany by  powstać razem we wspólnym celu
  • (…) demoracts, republicans, to stand together to say that we are one nation, we are one people and our time for change has come
  • you’ve said (…) to end the political strategy that is all about division and instead make it about addition
  • mnóstwo “the time has come” “for a change, change, change”
  • The time has come, for the president that will be honest (…), and will listen to you, even when we disagree.
  • Who won’t just tell you what you want to hear, but what you need to know.
  • I know you didn’t do this for me, you did this to prove that in the face of impossible odds, the people who love this country, can change them.
  • my journey has started on the streets of Chicago, doing what so many of you have been doing for this campaign – organizing and working and fighting to make peoples life just a little bit better.
  • cały tekst o nadziei, długi i świetnie poprowadzony, aż do genialnego nawiązania do powstania USA, chwili ciszy i najlepszemu tekstowi tego przemówienia:
  • Hope is what let me be here. With a father from Kenia and mother from Kansas and a story that can only happen here, in the United States of America.
  • Hope is a bedrock of this nation. A believe that the history of this country will not be written for us, but by us.
  • that together, ordinary people, can do extraordinary things
  • because we are not a collection of the red states and the blue states, we are the United States of America

Przemówienia innych:

Hillary Clinton – niezłe, spokojne, stonowane. Sprawia wrażenie kobiety doświadczonej, niezależnej. Świetna mowa ciała. (zazdroszczę ;))

John Edwards – no nie mój typ. Bardziej populistycznie od innych – ciągle o pojedyńczych, wzruszających osobach i ich przeżyciach – jak Fakt, bez przerwy mruga oczami co wygląda słabo.

Mike Huckabee – świetny mówca. Spokojny, budzący zaufanie, pozytywny, odważny. Republikanin, więc kompletnie nie mój kierunek myślenia (wojsko, walka, siła, itp. no i te odwołania do Boga), ale znacznie lepszy kandydat od reszty republikanów.

Powtarzające się hasła:

  • zmiana
  • podziękowania dla rodziny
  • podziękowania dla wszystkich
  • to tutaj się zaczyna
  • zwycięstwo (moje, albo nasze)
  • jedna ameryka, a nie niebiescy i czerwoni
  • odwołania do Ojców Założycieli
  • tańsza służba zdrowia
  • no man left behind
  • palec wskazujący złożony z kciukiem w kształcie O, punktujący przed siebie podczas wyliczania