Debata Clinton-Obama

Żeby zrozumieć jak ważna była ta debata, trzeba wyjaśnić jak wyglądają wybory w USA. Otóż, przed wyborami właściwymi (Listopad 2008)  odbywają się tzw. prawybory. Obie ogromne partie – Republikanie i Demokraci w każdym stanie przeprowadzają głosowania między swoimi kandydatami, aby wyłonić tego, który stanie do wyborów właściwych.
Ciekawostką jest to, że głosy nie przekładają się bezpośrednio na szanse, lecz na głosy delegatów. Są to ludzie z ramienia partii, którzy muszą głosować zgodnie z wolą wyborców swojego stanu. Do tego dochodzą u demokratów superdelegates, a u republikanów non-pledged delegates, którzy mogą głosować jak chcą.
Aby to zobrazować – w stanie X odbywają sie prawybory dnia Y, głosuje w nich Z tysięcy wyborców zarejestrowanych do prawyborów z ramienia demokratów (w okręgach wyborczych). Wygrywa kandydat M nad kandydatem O. Każdy z nich dostaje pewną liczbę delegatów (np. M dostaje 20, a O 15). Po wszystkich prawyborach, we wszystkich stanach delegaci na konwencie (sierpień 2008)  głosują kto będzie kandydatem danej partii w wyborach. Mechanizm przydziału delegatów jest różny dla demokratów i republikanów. U demokratów jest bliżej zasady “wygrany zbiera wszystko”, o republikanów delegaci rozkładają się bardziej równomiernie. Delegaci nie-zobowiązani głosują jak chcą.
No to teraz spójrzcie jak rozkładają sie prawybory przed 5 lutego i po 5 lutego. 5 lutego, nazywany Super Tuesday to dzień kiedy zostanie rozdzielona prawie połowa delegatów, oczywiście zwycięzca zdobędzie media i hype do następnych prawyborów. U Republikanów McCain wygrywa z bezpieczną 20% przewagą, u Demokratów jest znacznie ciekawiej. Clinton wygrywa sondaże, ale Obama mocno ją goni. Do tego dodajmy, że ponad 25% wyborców w tzw. exit polls deklaruje, że decyzję podejmuje na 1-3 dni przed głosowaniem.  I na 5 dni przed Super Tuesday odbyła sie w stacji CNN debata między Hillary Clinton i Barackiem Obamą. (na CNN możesz poznać podstawowe poglądy kandydatów na ważne tematy)

Oboje pokazali się dobrze, żadne nie zaskoczyło, żadne nie popełniło większego błędu. Debata była na wysokim (jak na debatę*) poziomie, znacznie wyższym niż w Polsce. Oboje pokazali się jako bystrzy,inteligentni, rozsądni kandydaci, wiekszość ocen jakie czytałem po debacie zwracały uwagę na dwie rzeczy – to najlepsi kandydaci demokratów od niepamiętnych czasów oraz, że najchętniej widzieliby ich razem w białym domu.

Myślę (za Jeffreyem Toobinem), że oboje uznali, że nie warto ryzykować. Obama jest na wznoszącej, Clinton jest z przodu. Clinton wierzy, że pozostanie z przodu, Obama wierzy, że wyprzedzi. Gallup potwierdza, że kwestią jest teraz czas. Obama wsparty przez Kennedych, wsparty przez Kerryego, wsparty przez najważniejszą celebrity ameryki – Oprah Winfrey, wsparty przez nieomal całą śmietankę Hollywood, od Georga Clooneya, przez Laurenca Fishbourna, Edwarda Notrona, Matta Damonapo Sharon Stone, Halle Berry, Charlsa Barkeleya i Bena Afflecka jest na wznoszącej, Clinton ma za sobą potężny elektorat ludzi, którzą dobrze wspominają Billa Clintona. Rezygnacja Edwardsa raczej działa, moim zdaniem (w odróżnieniu od zdania eksperta Gallupa)na korzyść Obamy. We wszystkich Exit Pools, Obama był znacznie częściej drugim wyborem wśród wyborców Edwardsa, na dodatek Obama znacznie lepiej przyciąga niezdecydowanych (zwróćmy uwagę na regularne niedoszacowanie Obamy w sondażach), jest bardziej koincylacyjny i “świeży”.

Taka “łagodna” debata, ukazująca dobre strony obojga oznacza oczywiście przede wszystkim kurczenie się negatywnego elektoratu.

Ze wstępnych analiz komentarzy po wyborczych zarysowują mi się trzy grupy. Tych którzy pozostają przy swoich preferencjach, tych, którzy się troszeczke umocnili (ale ze względu na pozytywny przekaz swojego kandydata, a nie negatywny drugiego) i tych, którzy zaczynają uważać, że już nie ma znaczenia które z nich wygra, oboje są świetni.

Z tych którzy zostają przy swoich przekonaniach, główny przekaz negatywny jest taki:

  • Obama – dla wyborców Clinton, Obama jest mniej doświadczony. Kropka. Tylko tyle i aż tyle. To dla nich bardzo ważne. Zwracają uwagę, że w tej debacie (ich zdaniem) to Clinton była spokojna, rządziła, a Obama sprawiał wrażenie młodego, dynamicznego runner-upa, który goni, stara się itp. Dla nich to dowód potwierdzający ich przekonanie, że Clinton jest lepiej przygotowana.
  • Clinton – dla wyborców Obamy, Clinton nie jest autentyczna. Nie mogą przekonać się do jej wystudiowanego uśmiechu i idealnie wyćwiczonego budowania odpowiedzi wedle zasady “jak najmniej zrazić do siebie”. Dla nich Clinton to kontynuacja polityki ostatnich 20 lat, a nie poważna zmiana.

Z tych, którzy wzmocnili:

  • Clinton –  dla jej wyborców, Clinton mówiła precyzyjnie, była rozluźniona, śmiała się więcej, ma doświadczenie
  • Obama – dla jego wyborców, Obama pokazał, że jest silny, dynamiczny, bardzo inteligentny, był znacznie bardziej autentyczny

Z tych, którzy zbliżyli się:

  • Clinton –  Ci, którzy dotychczas nie chcieli na nią głosować, wyobrażając ją sobie jako sztuczną, nadętą laskę z Waszyngtonu, zepsutą latami rzadów, mogli zobaczyć, trzeźwo myślącą, uśmiechniętą, absolutnie akceptowalną kobietę.
  • Obama – Ci, którzy dotychczas myśleli o nim jako o amatorze, któremu daleko do wiedzy i przygotowania Clinton, zobaczyli młodego, ale świadomego swoich obowiązków, energicznego, i naprawde “innego” niż cały ten estabilishment faceta, który daje nadzieje na zerwanie z polityką ostatnich 20 lat.

Analitycy zwracają uwagę, że Obama mógł i powinien był zrobić więcej. Że jako runner-up nie wystarczy mu “być”, ale musi “być wyraźnie lepszy”, żeby zdobyć elektorat Clinton.

Nie zgadzam się z tym. Uważam, że najważniejsze zwycięstwo Obamy w tej debacie to pokazanie się jako równorzędny partner w dyskusji. Clinton ma duży elektorat negatywny, podejrzewam, że wiele osób głosuje na nią jako na “mniejsze zło”, żeby nie wybierać amatora, głupkowatego, leniwego (stereotyp murzyna), albo populisty (Edwards). Po tej debacie tracą te argumenty. Obama był nie tylko równorzędnym dyskutantem, ale też przważał w ciętnych, celnych ripostach i robił to bardzo naturalnie. Ripiosty Clinton wyglądały bardziej jak z typowego podręcznika do dyskusji, choć nie wiem czy na to zwrócą uwagę obywatele.

Np. mi bardzo rzuca się w oczy robiąca furorę w ostatnich latach metoda wygrywania kiedy ktoś cię trafi. Otóż jeśli przeciwnik powie celną uwagę, która jest w sposób oczywisty prawdziwa i wręcz ośmiesza cię odpowiadasz “nice try”, “niezła próba” i śmiejesz się kręcąc głową przecząco. Jest to wygodne, bo nie mówisz nic, nie musisz szukać argumentów, a jednocześnie zachowujesz swój elektorat. Ci, którzy chcą żebyś miał(a) rację z radością przyjmą, że nie przyznałeś się, a widzowie zapamiętają, że ktoś “spróbował” cię ośmieszyć, a nie zrobił to. Wczoraj w TVN24, Cymański dokładnie tak obronił się przed bardzo mocnym trafieniem Celińskiego, wczoraj w nocy dokładnie w ten sposób Clinton obroniła się przed celnym trafieniem pytającego (pytanie o jej głosowanie za wejściem do Iraku, jej wytłumaczenie i podsumowanie “Czyli mamy rozumieć, że była pani naiwna i dlatego uwierzyła Bushowi?”).

Zatem Obama zyskuje, bo pojawia się, jest w mediach, codziennie słyszymy o kolejnych głosach poparcia od ważnych ludzi, w tej debacie pokazał się z dobrej strony, co zdejmuje z niego odium “niedoświadczonego”, trafił w kilka czułych punktów (np. dużo mocniejsza wypowiedź z celnymi złośliwościami wobec tego jak poradzi sobie z republikanami – to trafia w tych, którzy zastanwaiają się kto jest lepszym kontrkandydatem dla Romneya albo McCaina) i moim zdaniem zgarnie większość niezdecydowanych, wyborców Edwardsa i możliwe, że nawet troche tych, którzy głosowaliby na Clinton, bo nie widzieli wyboru.

Clinton z kolei zmniejszyła elektorat negatywny, choć myślę, że nie tak mocno jak Obama (bo jej elektorat negatywny nie opiera się na nieznajomości, tylko na konkretnych zarzutach – o brak naturalności, o zakłamanie, o wspieranie koncernów itp.), wydaje mi się, że mniej wygrała, ale z drugiej strony może spowolnić odchodzenie od niej wyborców, którzy zobaczyli, że ich wybór jest dobry.

Oboje zyskali w oczach republikanów. Myślę, że oboje mogą zgarnąć elektorat  negatywny republikanów (Ci, którzy nie chcą głosować na McCaina albo Romneya). Wydaje mi się, że jeśli Romney wygra u republikanów, więcej negatywnych poprze Clinton, jeśli McCain, więcej poprze Obame. Generalnie jednak Clinton łatwiej zdobędzie republikanów, którzy chcą mniej zmian, a Obama tych, którzy niecierpią Clinton.

Problem z oceną tego co się stanie wynika z tego, że oboje mają po jednym silnym atucie. Obama jest znacznie bardziej akceptowalny dla niezdecydowanych, świetny mówca, mówi do ludzi, inteligentny, trafia w potrzeby i emocje. Ma mniejszy elektorat negatywn, więcej niezdecydowanych i może zdobywać głosy zniechęconych republikanów tym, że mniej się od nich różni – jest bliżej środka. Z kolei Clinton jest bardziej doświadczona, pochodzi jednak z tych samych “stref” waszyngtońskich i gwarantuje większe utrzymanie status-quo. Republikanie to w zdecydowanej większości konserwatyści, którzy chcą zachowania status-quo. Będzie ciekawie 🙂

Drugi ważny przekaz jest taki, że ta dwójka ma szanse zrobić więcej dla redukcji uprzedzeń w USA niż ktokolwiek inny w ciągu ostatnich 20 lat. Standardowy stereotyp i czarnego i kobiety jest pełny podejrzeń o lenistwo, mniejsze zdolności umysłowe, ograniczoną błyskotliwość i brak rozezenania w typowo męskich sprawach – wojsko, ekonomia, polityka zagraniczna. Tymczasem oboje pokazali się świetnie (zwłaszcza na tle aktualnej polityki USA).

Niedobrym znakiem jest to, że jeśli Obama jeszcze troche zdobędzi, to Super Tuesday nie rozstrzygnie i przez kolejne miesiące będą oni walczyli między sobą, podczas gdy McCain będzie spokojnym i pewnym liderem Republikanów. Reguła jest taka, że kto pierwszy wyłania zwycięzcę, ten wygrywa wybory, ale tym razem sądze, że republikanie nie mają szans, mimo to.

Zatem moim zdaniem demokraci wygrają te wybory, ale jeśli Super Tuesday nie wyłoni zwycięzcy to osłabi ich wynik.

Co do samego Super Tuesday, to widze dwa scenariusze. Obama utrzymuje hype, do którego dołącza się kolejne peak pointy (może dziś Edwards go wesprze? może ktoś z Silicon Valley? Al Gore?) przebija Clinton w Super Tuesday rzutem na taśmę, a ze względu na proporcjonalny rozkład głosów u demokratów nawet 3% zwycięstwa daje sporą przewagę w delegatach i potem idzie dalej na fali zwycięstwa z coraz bardziej zrezygnowana Clinton. Wygrywa prawybory, wygrywa wybory i na vice bierze Edwardsa. Druga opcja to taka, że Clinton utrzymuje przewagę, minimalną, podczas Super Tuesday, co daje jej sporą przewagę w delegatach i walka toczy się dalej. Jeśli Clinton wygra prawybory, to spokojnie pokonuje McCaina.

Jeśli sprawdzi się drugi scenariusz i dość długo Obama nie zacznie wygrywać, to Clinton ma większe szanse, bo delegaci niezobowiązani (superdelgates) zagłosują prędzej na Clinton, a mają sporo głosów do rozdysponowania.

Anyway, piękne wybory,  demokraci pierwszy raz od nie wiem kiedy mają dwóch dobrych kandydatów. Republikanie pierwszy raz od nie wiem kiedy mają dwóch sensownych kandydatów (i niebezpiecznego Huckabee, ale on na szczęście odpadnie). Wtorek będzie ciekawy 🙂

update:  niesamowite. W dniach 27-29 stycznia, Clinton miała 42%, Obama 36%. Dziś Clinton ma 44%, Obama 41%. PollTracker i SurveyUSA i Rasmussen cały dzień pokazują kolejne wyniki, które jednoznacznie wskazują, że Obama goni Clinton. Głowne powody to zbieranie większości elektoratu Edwardsa i (chyba) dobry wynik w debacie wczorajszej.Przykłady? Connecticut, 27 stycznia Clinton 40%, Obama 40%. Dziś Obama 48%, Clinton 44%. Missouri, 24tego stycznia Clinton 44%, Obama 31%, dziś Clinton 48%, Obama 44%. Alabama, 23ci stycznia, Clinton 43%, Obama 28%. Dziś Obama 47%, Clinton 47%.
Nie wiem czy to wystarczy, Clinton cały czas wygrywa, i ma jeszcze 4 dni – wedle sondaży, na pytanie (razem, rep i demo) “który z kandydatów mógłby zagrać nieetycznie” 45% wskazało na Clinton, każdy z pozostałych dostał poniżej 10%. Ale z całą pewnością Obama jest na fali, i mamy sceny jak z amerkańskiego filmu – emocjonująca końcówka. Będę pisał o rozwoju wydarzeń 🙂