Zamyka się firmę łatwiej niż otwiera, a może już w ogóle jest łatwiej?

W ramach balansowania dobrych i złych informacji, chciałem zapisać, że dziś zamknąłem działalność gospodarczą i że było to łatwe.

Zacznijmy od początku. Kiedy otwierałem ją, czułem się koszmarnie. Mnóstwo niewiadomych, brak prostych i jasnych instrukcji, trudność z rozumieniem “w co się pakuje”. Urząd miasta był jeszcze łatwy i miły, rejestrowałem firmę przez Internet, dostałem telefon gdy wszystko było gotowe, cacy. Potem schodki. Urząd Skarbowy to stare, prlowskie, próchno, tysiące orzeczeń, zezwoleń, zaświadczeń, koszmarny brak wsparcia dla zagubionego petenta przy wypełnianiu tysięcy druków i podejmowaniu decyzji (chce pan ryczałt czy liniowy? nie wiem. To proszę się zdecydować!, albo będzie pan płatnikiem VAT? Nie wiem. To się proszę dowiedzieć itp.), ale prawdziwy horror to dopiero urząd statystyczny. Nie wiedziałem dlaczego każą mi jechać na koniec miasta i wystawać w trzech kolejkach, żeby ONI mogli mieć wszystko policzone. Koszmar, bardzo depresyjne i ciężkie doznanie.

Zamykanie firmy, w założeniu, powinno być tak samo trudne. W końcu skoro i w skarbówce i w statystycznym przy zakładaniu czułem się jakby mówiono mi “jest pan złodziejem, tylko jeszcze nie wiemy jakim i przewleczemy pana przez tyle procedur, że w końcu się wyda” to przy zamykaniu, kiedy grozi mi, że ucieknę systemowi, powinno być jeszcze gorzej. Spodziewałem się, że będę musiał donieść setki zapewnień ze wsząd, że nie ukradłem, że zapłaciłem podatek, że ZUS, że VAT, że policja mnie nie ściga, książeczkę wojskową…

Dziś przechodziłem jednak koło urzędu miasta i uznałem, że muszę się zebrać. Wszedłem spytać o to jak wygląda procedura (ponieważ znalezienie jej w necie przekracza moje skromne umiejętności) a miła pani w okienku skierowała mnie do strefy numerków C, gdzie nie było kolejki, dała druczek (fakt, dość złożony), a w strefie C, pan poinformował mnie, że nic więcej nie muszę. Nigdzie latać, nic donosić, nic uzupełniać. 10 minut później sprawa była zamknięta.

Przyznam, że jestem zaskoczony. Nie wiem czy to efekt działania komisji przyjazne państwo, czy powolnej, ale jednak, informatyzacji urządów, ale zamknięcie działalności było proste i w miare sensowne.

Second quartile

I may be biased, but I can’t stop thinking about what does it mean to have 26th birthday. It’s the moment when you realize you’re leaving the “youngest quartile” group and joining the “lower-middle quartile” – and it’s still valid only if you hope to live to 100 or above.

So, now I’m 26. Who am I? Not a teenager, not a youngster any more… kind of “middle age”? Not yet, I hope. So maybe I’m “in his twenties”? Sort of, but north of the middle point, which makes it rather wanna-keep, than wanna-be kind of description.

Overall, everything is great. I do what I love, I live how I like, hey I even may have a degree this year 😉 But it’s sooo hard to imagine that I live for 25 years already. Twenty five years is a lot. By any mean. 25 years is beyond observation scope on many levels. If you analyze 25 years you have to step back and generalize, always.

I kind of think that out of those 25, I really, consciously, lived only 10, 12, so the scope of time I think of when I think about my life is much shorter. This would mean, that when I live as much of my life as I remember, I’ll be 37, 38 and this will be still kind of “ok”, right? right?

Enough.

26 from now on. Or… “Not that young anymore” I am 😉

WordPress 2.8

Zaktualizowałem dziś WordPressa do 2.8.

Polegało to na wejściu do panelu administracyjnego i naciśnięciu “aktualizuj”. Nigdy wcześniej nie spotkałem się z tak łatwym sposobem aktualizacji oprogramowania, a już na pewno nie w przypadku oprogramowania napisanego w PHP.

Gratulacje dla zespołu i polecam WordPressa każdemu kto chce blogować. Podobnie łatwo aktualizuje się rozszerzenia i motywy. Chciałbym, żeby np. tak to działało z MediaWiki cz Bugzillą…

Sapkowski w drugiej turze do nagrody Gemmella!

Nie wiem czy to z okazji świąt, czy też krytycznie redundantnej mechaniki współczesnych newsów Internetowych, ale jakoś udało się uniknąc informacji o tym, że pierwszy tom sagi o Wiedźminie Andrzeja Sapkowskiego dostał się do drugiej tury konkursu o nagrodę Davida Gemmela!!!

David Gemmel był jednym z najbardziej znanych pisarzy fantasy na świecie, wymieniany jednym tchem z takimi sławami jak Terry Goodkind. Nagroda jego imienia jest jednym z najbardziej prestiżowych odznaczeń na rynku fantasy i byłaby idealnym dopełnieniem powolnego i mocno opóźnionego “marszu na zachód” jakiego dokonuje saga o Wiedźminie.

Przypomnijmy, że ledwie półtora roku temu pierwszy tom opowiadań – Ostatnie Zyczenie – doczekał się tłumaczenia na angielski, a ledwie pół roku temu został wydany pierwszym tom sagi – Krew Elfów.

Teraz, w maju 2009 zostanie wydany drugi tom sagi w Anglii, ale w USA pojawi się on dopiero pod koniec 2009 roku – 15 lat po wydaniu polskim.

Choć mocno opóźnione, wprowadzanie sagi na rynek angielski odbywa się bardzo spokojnie i przemyślanie. Wydawanie kolejnych tomów co rok, połączone z wydaniami gry o Wiedźminie i dobrą promocją (w kanadzie i stanach widziałem Last Wish i Blood of Elves w *każdej* księgarni do jakiej zawitałem) oraz wznowieniami dotychczasowych wydań przy wydawaniu tomu kolejnego mogą dać Sapkowskiemu świetną pozycję przy wydaniach tomu trzeciego, czwartego i piątego.

Do tego taka nagroda mogłaby bardzo się przyczynić 🙂

Zatem drodzy rodacy, po krótkim zapewnieniu, że moim celem jest jedynie zachęcenie Was do zapoznania się z pozostałymi książkami z shortlisty, pozwalam sobie przypomnieć, że w drugiej turze też Wy głosujecie i zaczyna się ona za parę dni 😉

A pan?

Znany ekonomista brytyjski John Keynes skrytykowany przez dziennikarza w trakcie Wielkiego Kryzysu za zmiane stanowiska w sprawie polityki monetarnej odrzekł: When the facts change, I change my mind. What do you do, sir?


Polska w UE – relacja z wykładu z ministrem Dowgielewiczem.

Pośród wielu wykładów niskiej lub średniej jakości, moja uczelnia dała mi w tym semestrze do wyboru także wykład ciekawy, atrakcyjny i rozwijający.

Od dzisiaj, w środy, od 15:30 do 18:00 mam wykład z ministrem Mikołajem Dowgielewiczem, sekretarzem stanu w Komitecie Integracji Europejskiej.

Dowigelewicz jest przykładem klasy polityków, którzy mam nadzieję niedługo zastąpią obecną klasę. Młody (w 90 roku miał 18 lat…), wykształcony w Polsce i za granicą (na niezłej uczelni), spore doświadczenie w pracy w agendach europejskich. Jest do bólu techniczny, totalnie wyprany z emocji czy pasji politycznych, skupiony na zagadnieniach na których się zna.

Wykład był bardzo merytoryczny i gęsty w dane, choć dość ogólny (opisywał strukturę władzy w UE, modele podejmowania decyzji, ciała w polskim rządzie odpowiedzialne za poszczególne sektory, przedstawicielstwa Polski w ciałach unijnych, metody rozwiązywania sporów międzydepartamentowych itp.).

Jako wykładowca ma to czego brakuje wielu innym. Nie tworzy dystansu, nie mówi z pozycji wszechwiedzącego, szanuje studentów i chętnie przyjmuje pytania (w odróżnieniu od wykładowcy Kołodko, który na moje pierwsze pytanie [o sukces Estonii z podatkiem liniowym] odpowiedział “Z którego pan jest roku i jaki kierunek” w sposób wyraźnie mający dać mi do zrozumienia jak bezczelne jest założenie, że mam prawo go o coś spytać, a następnie mnie olał). Brakuje mi w nim troszke poczucia humoru. Nie stara się nas do niczego przekonać, nie opowiada o tym, co będzie możliwe i nad czym pracuje. Mówi o schematach, podziałach ról, modelach organizacyjnych stosowanych przez rząd Polski, UE oraz trochę o tym co będzie w ciągu najbliższych 7 lat najważniejszymi tematami i polami negocjacji w UE.

W ramach QA session, zadałem mu dwa pytania:

1) Czemu serwis WWW zestawiony przez UKiE dla europarlamentarzystów na którym umieszczają informacje na temat analiz, planów, stanowisk itp. jest zamknięty dla społeczeństwa.

Odpowiedział, że większość danych to dane tajne, których ujawnienie byłoby szkodliwe dla naszych negocjacji, ponieważ prezentują nasze strategie i analizy. Dodał, co było dla mnie nowością, że jest to pewne nagięcie zasad, ponieważ formalnie europarlamentarzyści nie reprezentują interesów swoich partii ani kraju, reprezentują mieszkańców całej UE i w efekcie nie jest ich celem pomaganie polskiemu rządowi.

2) Jak wygląda wspólpraca UKiE oraz pionu euro w MSZ z podsekretarzem stanu do spraw międzynarodowych w Kancelarii Prezydenta RP, Mariuszem Handzlikiem.

Minister Dowgielewicz odpowiedział, że sekretarz jest formalnie zapraszany na każde cotygodniowe spotkanie UKiE i w ciągu roku pojawił się raz, nie odezwał ani razu i nie wykazał żadnego zainteresowania współpracą w zakresie prac UKiE. Dodał, że ma duże wątpliwości, czy prezydent i jego kancelaria w ogóle mają zainteresowanie pracami związanymi z integracją z UE.

Zastanowiło mnie to. Wszystko co wiem o polityce zagranicznej prezydenta dotyczy albo spraw wschodnich (Gruzja, Ukraina, Rosja) albo poszczególnych państw zachodnich, np. Niemcy. Nie pamiętam, aby prezydent wykazywał zainteresowanie kwestiami dotyczącymi całej wspólnoty na poziomie niższym niż traktat lizboński (niższym czyli bardziej szczegółowym i codziennym, niemedialnym można by rzec).

No i szkoda, że tak to wygląda… 🙁

Kaczyński przeprasza – na pewno?

Chaotycznie skacze po tematach, ale dużo nowego odnajduje co przegapiłem.

Mianowicie dowiedziałem się dziś, że były premier RP, Jarosław Kaczyński, przeprosił.

Ow niezapowiedziany i niespodziewany wybryk przysporzyłbył mnóstwa tematów do dyskusji – kogo przeprosił, kim jest “etosowa inteligencja” i kto decyduje kto nią jest, dlaczego przeprosił, czy powinien był, czy przyjmie i tak dalej. Jestem pewien, że konsternacja zapanowała w szeregach ludzi przekonanych i przekonujących od paru lat, że prezes słusznie obrażał i przepraszać nie powinien. A tu nagle ten przeprosił… To co to znaczy?

Pewna Pawian analizowała już znaczenie terminu “etosowa inteligencja” dowodząc, że w ten sposób udało się prezesowi przeprosić tych, których chce, a nie tych, których obraził. Fajnie, nie? W skrócie, myk polega na tym, że słowo “etos” oznacza ogół wartości, norm i wzorów postępowania przyjętych przez daną grupę ludzi – czyli ni mniej ni więcej tylko przeprosił tych, którzy wyznają normy przyjęte przez “daną” grupę ludzi – można podejrzewać (bo dlaczego miałoby być inaczej), że chodzi o grupę z otoczenia prezesa.

Ciekawsze zaś wydaje mi się zastanowienie czy aby na pewno w ogóle przeprosił. Ten post nie ma być jedynie paszkwilem na biednego byłego premiera, bo nie on pierwszy tak zrobił, a w ogóle w Polsce mamy jakąś chyba plagę nieudanego przepraszania… już tłumaczę.

Zacznijmy od definicji przepraszania.

SJP podaje, że przeprosić to znaczy poprosić o przebaczenie, tłumacząc się i usprawiedliwiając.

Przyznam, że definicja nie jest dla mnie specjalnie urokliwa, ale skorzystajmy z niej. Sam opis jest chyba całkiem jasny. Mam zastrzeżenia do tego, czy przepraszając trzeba się tłumaczyć, ale do tego wrócimy później.

Co oznacza przebaczenie? Przebaczyć to darować komuś jakąś winę.

Przebaczenie jest terminem mocno związanym z wiarą chrześcijańską i jest bardzo ładnie w niej zakorzenione. Zwróć zatem, drogi czytelniku, uwagę na dwa aspekty przepraszania. Po pierwsze wiąże się z winą. Nie da się przepraszać będąc bez winy. Nie trafia do mnie idea przepraszania jeśli nie jestem winny – jak mogę prosić o przebaczenie, jeśli nie jestem winny?

Uważam, że użycie w dzisiejszym języku terminu przepraszanie na przypadki gdy ktoś *nie zawinił* jest nadużyciem i wynika z błędu w rozumieniu idei przepraszania oraz potrzeby ułagodzenia kogoś kto cierpi w wyniku czegoś co jest z nami związane, ale nie jest z naszej winy.

Na przykład absolutnie sensownym jest przepraszanie za uderzenie kogoś niechcący. Moją winą jest nieuwaga w wyniku której uderzyłem. Ale nie ma sensu przepraszanie jeśli stałem a ktoś na mnie wpadł od tyłu i się przewrócił. Nie zawiniłem – *jak* mogę przepraszać?

Drugim terminem, który uważam (subiektywnie) za nieodłącznie związanym z przepraszaniem jest skruchapoczucie winy i żal za wyrządzone zło, popełnione błędy itp., połączone z chęcią ich naprawy.

Aby przeprosić za winę, trzeba ją poczuć. Przeprosiny to prośba o wybaczenie która traci sens w przypadku braku chęci poprawy. Jeśli uderzę kogoś w twarz, przeproszę wiedząc, że zaraz uderzę ponownie,  a następnie to zrobię to te przeprosiny tracą wartość. Stają się pośmiewiskiem dla samych siebie, ośmieszają ideę przepraszania.

Rozumuję tak. Jeśli zrobiłem Tobie krzywdę. I wiem o tym, bo mi powiedziałeś(aś), to mogę przyjść i powiedzieć “przepraszam”.

Mogę powiedzieć to licząc, że dzięki temu nie będziesz zły/a, i np. dasz mi spokój. Czy to prawdziwe przeprosiny? Jeśli zgodzimy się, że nie, to szybko dochodzimy do wniosku, że w przeprosinach ważne jest zrozumienie winy. Wewnętrzne jej poczucie. Oraz ich odwewnętrzny charakter. Przeprosiny pod groźbą pobicia, albo przeprosiny bez przemyślenia winy, albo bez jej zrozumienia, albo bez analizy sytuacji i uznania siebie za winnego nie mają sensu.

Są puste i nastawione na zysk.

Następne kwestia to czy mogę przeprosić oceniając sytuację inaczej niż pokrzywdzony. Załóżmy, że kopnąłem Cię w nogę i pobrudziłem spodnie. I uznaję, że jestem winny pobrudzenia Ci spodni i przepraszam. Ty zaś czujesz się pokrzywdzony, gdyż Cię kopnąłem. Ile znaczą moje przeprosiny? Połowę wartości pełnych?

Ostatnia kwestia wstępna to co powinno się stać po przeprosinach aby miały one wartość.

Sądzę, że po pierwsze ktoś powinien poczuć się lepiej widząc winowajcę przyznającego się do winy i proszącego o przebaczenie, a po drugie winowajca powinien dowieść tymi przeprosinami, że chce postarać się, aby tak dalej nie było.

Jeśli zatem zgadzasz się, drogi czytelniku (i droga czytelniczko), do tego momentu, to wychodzimy już na prostą z moim problemem z kaczyńskimi przeprosinami.

Zacytuje je w całości:

“Były słowa, czasem niefortunne, być może są polscy inteligenci, ci prawdziwie etosowi, którzy poczuli się urażeni. Dlatego tutaj z tego miejsca chce powiedzieć głośno i mocno: przepraszam. Jeśli ktoś się poczuł urażony, to przepraszam. Nie było takiej intencji, ale bardzo nam zależy aby polska inteligencja widziała PiS we właściwym wymiarze, także jeżeli chodzi o tę sprawę.”

Sama budowa zdań jest problematyczna.

Prezes PiS informuje, że w przeszłości zdarzały się (komu? Sądze, że jemu albo PiS) słowa niefortunne. Stawia tezę, że być może są polscy inteligenci, którzy poczuli się urażeni. Nie ma jednak explicite połączenia między pierwszym a drugim. Mogli się poczuć urażeni czymś innym niż słowami. Z punktu widzenia logiki formalnej powiedział jedynie, że były nieformalne słowa oraz postawił tezę, że może istnieją tacy, którzy poczuli się urażeni. Nie mówi – uraziłem kogoś. Mówi – być może są tacy. Tryb przypuszczający.

Wiem, czepiam się. Ale tak to zdanie jest zbudowane. A w tym poście skupiam się na formułach osłabiających przeprosiny. Pierwsze zdanie niestety do takich należy:

Pytanie pierwsze – czy ma prawo przeprosić jeśli nie wie, czy jest kogo?

Jaki jest cel przeprosin? Wedle słownika to poprosić o wybaczenie winy. Kogo poprosić? Skrzywdzonego. A jeśli nie skrzywdziłem nikogo, albo nie wiem kogo to czy mogę przeprosić nikogo, albo czy moge przeprosić jakąś grupę, jakiś typ ludzi?

Teoretycznie tak. Jeśli opowiem dowcip o blondynkach to mogę powiedzieć “przepraszam blondynki”. Tylko czy nie jest to dowód osłabienia znaczenia moich przeprosin?

Jak mogę przeprosić nie wiedząc czy jest kogo przeprosić? To tak jakbym jechał samochodem, poczuł, że coś potrąciłem i krzyknął “przepraszam” i pojechał dalej nie patrząc nawet co/kogo potrąciłem i jaka krzywda się stała.

Zgodnie z tym co pisaliśmy w założeniach takie przeprosiny są bardzo mocno osłabione, bo sugeruje to, że zostały skierowane bez przeanalizowania sytuacji (jak mogę ją przeanalizować nie wiedząc kto jest w niej aktorami?) i uznania siebie winnym. Przepraszam staje się słowem użytym wobec chmury prawdopodobieństwa z założeniem, że lepiej przeprosić, niż nie, bo a nuż jest kogo. To trochę jak z wiarą w Boga przy założeniu, że “to się opłaca” (zakład pascala).

Pytanie drugie – czy ma prawo, jako skruszony winowajca wybierać kogo przeprosi?

Tutaj już nie jestem pewien swojej odpowiedzi. Jeśli potrąciłem Ciebie na ulicy, to nie przepraszam całego świata, tylko Ciebie – czyli wybieram kogo, tak? Z drugiej strony jeśli kopnąłem dwie osoby, to czy mogę przeprosić tylko Ciebie, a drugiej osoby już nie? (bo jej nie lubię)?

Wydaje mi się, że generalnie przeprosiny muszą być kierowane do wszystkich pokrzywdzonych, inaczej nie mają sensu, ponieważ jeśli nie przepraszam wszystkich pokrzywdzonych, to znaczy, że nie postrzegam sytuacji tak jak pokrzywdzeni, a zatem nie uznaje swojej winy i nie wyrażam skruchy w efekcie uznania (tej – ocenionej przez pokrzywdzonego) sytuacji za moją winę, tylko postrzegam ją albo za częściową winę, albo obawiam się, że istnieje grupa, która uzna się za odbiorców przeprosin, choć moim zdaniem na nie nie zasługują.

Aby rozwiązać ten węzeł trzeba wiedzieć kto jest odbiorcą i w przypadku odbiorcy grupowego ustalić czy grupa jest zgodna co do opisu zdarzenia. Następnie należy porównać ocenę pokrzywdzonych z przepraszającym i pomnożyć przez procent zgodności, aby uzyskać ich jakość wyrażoną w procentach. A tu nawet nie wiemy czy jest pokrzywdzony i czy są odbiorcy… (patrz pytanie 1)

Pytanie trzecie – czy przepraszając ma prawo pozostawić sobie definicje kogo skrzywdził?

No właśnie… Wracamy do “etosowi inteligenci”. Z całą pewnością nie jest to zwrot przypadkowy. Prezes użył go aby doprecyzować kogo przeprasza.

Można założyć, że było to szpilą błyskotliwie wbitą, oraz sygnałem, że są tacy inteligenci, co nie zasługują na przeprosiny… I nie jest ważne czy słusznie czy nie, czy prezes ma racje, że istnieje taka grupa czy nie. Ważne jest co dla samej ceremonii przeprosin oznacza wbijanie szpil w momencie przepraszania.

Stawiam tezę, że oznacza pewne ich osłabienie. Na ślubie nie obrażam gości. Na pogrzebie nie wyklinam byłej żony zmarłego ani jego samego, na marszu żałobnym nie opowiadam dowcipów i tak dalej… pewne ceremonie mają swoją wartość i doniosłość w tym, że są czemuś poświęcone, a nie czemuś innemu.

Ceremoniał przepraszania jest skupiony na dwóch stronach, z których jedna przyznaje się do winy i prosi o wybaczenie, a druga, pokrzywdzona, przyjmuje je lub nie.

Jeśli strona przepraszająca zaczyna w trakcie zdania przepraszającego oskarżać (przepraszam, że Cię uderzyłem, ale sam jesteś sobie winien) to czy druga część zdania nie neguje pierwszej? Nie osłabia jej?

W mojej wizji przeprosiny są donisłym aktem, który daje pokrzywdzonemu szansę dostrzeżenia, że winowajca widzi swoją winę, że źle się z nią czuje, że chce ją naprawić i poprawić się… To ma być gest, efekt dysonansu poznawczego, okazja do rewaluacji swojej osoby. Oczekuję emocji.

Jeśli zaś ktoś analizuje dokładnie kogo z grupy przeprasza (“Przepraszam moich domowników za bałagan, dokładnie to przepraszam tych, co zazwyczaj sprzątają, ale już nie tych dwóch co nie sprzątają, i nie przepraszam kota, bo to nie domownik, ale przeprasazm chłopaka Magdy, bo on sprzątał”) to jak to brzmi? Jaką to ma wartość? Czy to pokaz poczucia winy?

Jeśli oskarżam w czasie przeprosin (“Przepraszam, ale mnie wkurzyłeś”, “Przepraszam, ale sobie zasłużyłeś”, “Przepraszam, ale Ty też tak robisz”) to też wydaje mi się to osłabianiem przeprosin. Oskarżanie nie idzie w parze z przepraszaniam. Wbijanie szpil, analizowanie dokładnie kogo “nie przepraszam” i tak dalej jest chłodnym zdaniem związanym z agresją, walką, obroną a nie poddaniem się i poczuciem winy.

Do konfesjonału nie idę mówiąc “zgrzeszyłem, ale on jest głupi, ona sobie zasłużyła, a on mi też tak zrobił”. Idę by powiedzieć “zgrzeszyłem, czuje się winny, przepraszam”.Tylko tyle. To musi płynąć ze mnie, stan w którym przepraszam to stan skruchy i nie ma w nim miejsca na bronienie swoich racji, atakowanie przeciwników czy analizę jak bardzo przepraszam, a jak nie, i na ile ktoś sobie zasłużył.

Mam wrażenie, że pierwsze zdanie strasznie osłabia wypowiedź… szkoda. Lećmy dalej.

Dlatego tutaj z tego miejsca chce powiedzieć głośno i mocno: przepraszam”

świetne zdanie. Nic dodać, nic ująć. Głośno, mocno. Jedyny problem to to, że “chcę powiedzieć” nie oznacza, że mówię. Tak jak “chciałbym przeprosić” oznacza jedynie wyrażenie chęci, a nie faktyczne przeproszenie. Ja wiem, że różnica jest mała, i każdy wie o co chodzi, ale jeśli zaprosisz mnie kiedyś na imprezę, a ja odpowiem “chcę przyjść” to jeszcze nie znaczy, że przyjdę, a jeśli powiem “chciałbym przyjść” to nieomal uznasz, że pewnie nie przyjdę. Znowu osłabienie.

Na szczęście w następnym zdaniu prezes naprawia to i faktycznie mówi:

“Jeśli ktoś się poczuł urażony, to przepraszam.”

No. przeprosił! Brawo!

Czy aby na pewno? Tu dochodzimy do sedna przepraszania warunkowego – przepraszam JESLI ktoś się poczuł urażony. Czyli znowu, nie wiem czy ktoś się poczuł, nie przeanalizowałem sytuacji, nie widzę jej czysto, ale przepraszam. Taki model każe mi wątpić w autentyczność przeżyć skruchy i poczucia winy. Sugeruje przepraszanie “na pokaz”. A już na pewno osłabia przeprosiny. Przeczytajcie głośno te dwa zdania:

1) “Przepraszam za moje słowa”.

2) “Jeśli ktoś się poczuł urażony, to przepraszam za moje słowa”.

Nie wiem jak dla was. Dla mnie drugie brzmi o niebo słabiej.

Do tego dochodzi nieszczęsne “poczuł”. Ja nie przepraszam, bo Cię kopnąłem, ani nawet nie przepraszam jesli cie zablolalo (co samo w sobie jest oslabieniem, wszak jesli Cie nie zablolalo, to nie przepraszam MIMO ze kopnalem). Ja przepraszam jesli poczulas sie urazona.

Poczucie jest subiektywne. Zalezy nie od czynu tylko od tego jak wewnetrznie dana osoba ustawia sie wzgledem niego. Wielki medrzec nie poczuje sie urazony obraza mlodego ucznia. Takie zbudowanie zdania powoduje, ze skupienie przenosimy z “ja zawinilem, ja przepraszam” na “czy ten czyn spowodowal ze ty poczules sie?” – jesli poczules sie w wyniku tego czynu, to moze jestes za slaby, za bardzo sie nad soba rozczulasz, moze nie powinienes byl sie poczuc?

Po co w ogole takie elementy w przepraszaniu? Co one daja poza oslabieniem mocy samych przeprosin? Po jaka cholere warunkowac przeproszenie i jeszcze warunkowac je “poczuciem sie”. Przepraszam, bo uznaje ze zawinilem, kropka.

Nie było takiej intencji, ale bardzo nam zależy aby polska inteligencja widziała PiS we właściwym wymiarze, także jeżeli chodzi o tę sprawę.”

Z tym zdaniem mam problem. Mam w ogóle problem z wieloma zdaniami prezesa, których nie rozumiem na poziomie budowy zdań i muszę domyślać się znaczenia.

No bo, “nie było takiej intencji” odnosi się do czego? Prawdopodobnie do tego, że były niefortunne słowa. Jak już pisałem wcześniej nie mamy dowodu poza domyslem, ze cała grupa docelowa – “Ci co poczuli sie urażeni” to grupa dotknięta niefortunnymi słowami. Może urażona poczuła się czymś innym, a zdania znalazły się obok siebie z innych powodów?

Co gorsza, całkowicie poprawnie można też założyć, że czas przeszły dotyczy poprzednich zdań.

Przepraszam, a następnie mówię – Nie było takiej intencji (w domyśle – żeby kogoś przepraszać), ale bardzo nam zależy…

Zatem tak budując zdanie prezes zostawił możliwość, że dotyczy ono przeproszenia, a nie niefortunnych słów, które “były”.

Wierząc jednak, że chodzi o te słowa, pozostaje pytanie jak wytłumaczył cel przeprosin.

Ano, przeprosił ponieważ zależy mu, aby polska inteligencja widziała PiS we właściwym wymiarze (także jeśli chodzi o tę sprawę). – Co to oznacza? Oznacza, że przeprosił w jakimś celu i celem tym nie jest wyrażenie skruchy, uzyskanie przebaczenia, tylko aby ktoś ich widział jakoś. Zatem przeprasza wizerunkowo – mając w tym cel zewnętrzny. Czy to jeszcze są przeprosiny?

Ostatni fragment jest dla mnie nielogiczny. Jak rozumiem “tą sprawą” są niefortunne słowa. I teraz on chce, aby inteligencja widziała PiS we właściwym świetle jeśli chodzi o tę sprawę. W jakim świetle? W świetle przeprosinowej skruchy? Poczucia winy? Te klocki nie pasują do siebie.

Gdyby prezes nie przepraszał tylko tłumaczył swoje decyzje (uznając je za słuszne) to końcówka miała by sens – wyjaśniłem, bo zależy mi, abyście widzieli to we właściwym świetle (także sprawę niefortunnych słów).

Jeśli zaś chciał przeprosić, to obudował przeprosiny warunkami i osłabił je na co najmniej 10 sposóbów. Czy to jeszcze są przeprosiny? Przeprosiny do teoretycznie możliwie istniejącej grupy, ale nie całej, tylko jej części, która wyznaje wartości zgodne z moimi, i to tylko jeśli dana osoba poczuła się urażona, i to sprawdza się nie do czynu tylko odbioru tego czynu przez daną osobę, a przepraszamy na pokaz, żebyście myśleli o nas dobrze.

Im mniej słów wokól przepraszam tym lepiej. Czyściej. Mocniej.

Jeśli wydaje się wam, że tak się nie zdarza:

1) Przeprosiny Baracka Obamy 1 – Przeprosiny perfekcyjne. Dzwonię przeprosić w dwóch sprawach. Nie dostałaś odpowiedzi na które czekałaś (dowód, że widzę sytuację tak jak pokrzywdzony i rozumiem swoją winę) i za to przepraszam. Myślałem, że… (tłumaczenie dlaczego popełniłem ten błąd). Drugie przeprosiny również zawierają czyste “przepraszam” oraz wytłumaczenie dlaczego popełniłem ten błąd. Nie chciałem Cie urazić (dowód, że wiem, że uraziłem – widzę sytuację i oceniam ją tak jak Ty).

2) Obama przeprasza 2 – tutaj mamy tylko opis przeprosin, ale fakt, ze zadzwonil do wszystkich stron i przeprosil jest niepodwazalny i jest dowodem, ze czuje sie winny (bo mogl dopilnowac swojej grupy). Warto zwrocic uwage jak po raz kolejny opisuje sytuacje aby pokrzywdzony wiedzial, ze przeprasza ze zrozumieniem.

3) Obama przeprasza 3 – to bardzo ciekawy przypadek. Tutaj Obama jest już formalnie przeydentem, a używa sformułowań “I messed up”, “I screwed”, “It’s my fault”. Nie używa terminu “przepraszam”, ale wypowiedź jest zbudowana z elementów przeprosin – przyznaje się do winy, dokładnie ją opisuje, tłumaczy przyczyny, prosi o wybaczenie, obiecuje poprawę.

A tu złe przykłady:

1) Marcinkiewicz z “jeśli” i “poczuł”.

2) Tusk przeprasza “jeśli prezydent tego potrzebuje”

3) Tusk przeprasza precyzując – to jest ten przypadek przeanalizowania. Nie ma nic nagannego w samym opisaniu, że nie we wszystkim się mylili, ale zdanie przeproszenia powinno być imho “czyste”.

4) Tusk przeprasza za palikota – wolałbym, aby przeprosił, a nie “musiał przeprosić”. Choć rozumiem, że taki zwrot jest w j. polskim używany aby okazać, że “czuje się zobowiązany do..” lub “sytuacja jest taka, że nie mam wyboru” i chęcią zaznaczenia, że nie ma dyskusji, nie można tego inaczej interpretować, to jednak zdanie “Muszę przeprosić” nie brzmi jak “Przepraszam”.

5) Kaczyński przeprasza za porno w BUW – znowu, “jeśli” “poczuli”, na dodatek tych co “chodzą tam się uczyć” – aby zaznaczyć, że mogą być tacy co chodzą tam robić coś innego i tych nie przeprasza.

6) Kaczyński przeprasza Olejnik – absurdalne. “Prezydent nawet jak nie czuje się winny to potrafi przeprosić”. Nie znamy treści przeprosin, ale mam nadzieję, że brzmiały “Przepraszam za moje wczorajsze słowa, wiem, że panią skrzywdziły i niesłusznie obraziły”, a nie “Jeśli zablolały panią moje wczorajsze słowa to przepraszam”.

Na koniec moja propozycja przeformułowania przeprosin:

“W przeszłości zdarzało się mi mówić rzeczy, które były obraźliwe dla polskiej inteligencji. Dlatego tutaj z tego miejsca chce powiedzieć głośno i mocno: przepraszam. Nie chciałem was obrażać i nie było to moim celem. Zależało mi na głosnym wypowiedzeniu tego o czym inni nie mówią i niesłusznie uogólniałem swoje oskarżenia i obejmowałem nimi polską inteligencję. Chciałbym, abyście dostrzegli z jakimi przeszkodami staramy się walczyć i proszę, abyście wybaczyli mi błędy jakie popełniłem w czasie tej walki. Czuję się temu winny i postaram się w przyszłości tych błędów nie powtórzyć”

Coś w tym stylu… może krócej, mniej dosadnie, ale coś takiego mi się marzy…

(un)limited data plan

Powrotów do Polski część pierwsza.

Dziś udałem się do mojego operatora komórkowego, którym jest Play – inna telefonia komórkowa.

Przeszedłem tam, gdyż jako pierwsza przyjmowała z przepisaniem numeru w wygodny sposób no i obiecywała być “multimedialna” – cokolwiek to znaczy. Mieli w ofercie mnóstwo “multimedialnych” telefonów i w ogóle, a poza tym jako, że są najmniejsi kusili podejrzeniem, że będą zmuszeni walczyć o klienta i oferować największe warunki aby przebijać barierę przejścia na nasyconym już przecież rynku.

Tyle historii. Dziś w Playu pan uprzejmie mnie poinformował, że jeśli chodzi o plany danych na komórki to oferują mi, tadadadadam (werble) – Pięć megabajtów za pięć złotych.

Jeszcze raz.

Powoli.

Multimedialny operator proponuje mi w 2009 roku, w lutym, pięć megabajtów. I żąda za to pięć nowych polskich złotych.

Oznacza to, że za 5 złotych mogę otworzyć, lekko licząc, dwa razy dziennik.pl, dwa razy politico.com i może raz mapy google pod warunkiem, że szybko znajdę czego szukam i nie będę przewijał zbyt długo. Za 5 złotych. W 2009 roku.

Nie wiem, może mam wygórowane oczekiwania, ale tak trudno zaoferować, dajmy na to, nieskończoną ilość danych za 39.98 USD?

IT shoppingmania

W Polsce mamy kilka dużych sklepów, w których można zakupić elektronikę – Media markt, Saturn, może coś jeszcze. Dwa wymienione tutaj mają jednego właściciela, co dodaje szczególnego wyrazu zaściankowości jaka istnieje w polskiej branży sprzedaży elektroniki.

Sytuacja jest… jakby to… diametralnie inna za tą dużą kałużą, gdzie w bay area mamy Best Buya, Fry’s i wiele innych przeogromnych marketów stricte elektronicznych. To takie miejsca gdzie można kupić wszystko to co, np. w Saturnie, plus dziesięć razy więcej. Nie da się przesadzić w opisie wielkości tych sklepów.

Dziś razem z Karo poszliśmy do Fry’sa w  Sunnyvale. To pierwszy, oryginalny sklep Fry’sa. Fry’s powstał gdy pewien ojczulek postanowił dla synów założyć sieć sklepów spożywczych – Fry’s Supermarkets, a synkowie uznali, że kapusta i chleb to głupi sposób na biznes i zamiast tego zainwestowali kasę w Fry’s Electronics. Pierwszy sklep otworzyli właśnie w Sunnyvale.

Fry’s powstał w czasach gdy Krzemowa Dolina była elektronicznym Dzikim Zachodem – miejscem gdzie pierwsi pionierzy informatyki eksperymentowali z oprogramowaniem, to tu powstawał Apple, IBM, HP… To tutaj był słynny Homebrew Computer Club w którym zawiązywał się Apple i Microsoft, pierwsze kłótnie prowadzili Wozniak, Jobs, Ballmer i Gates, to tutaj Clinford Stoll scigał pierwszego hackera (co świetnie opisał w książce Kukułcze Jajo), tu działali pierwsi Phreakerzy (w tym Jobs i Wozniak), tu pisali pierwsze programy i tworzyli pierwsze komputery, tu na Berkeley, tu w Stanford, mówiąc w skrócie – to tu.

I choć wiele lat mineło, atmosferę pierwszych pionierów czuć tutaj na każdym kroku. Jest muzeum komputerów, jest mnóstwo garaży w których eksperymentują startupy, są imprezy takie jak Super Happy Dev House gdzie młodzi ludzie zainteresowani informatyką zbierają się aby napić się piwa i wymienić pomysły, i nadal ludzie tutaj tworzą własne komputery. Fry’s ma cały ogromny dział półprzewodników, układów scalonych, mostków północnych i czego tam jeszcze trzeba aby zbudować własny procesor, własną płytę główną lub własny komputer…

Ale ma też więcej… znacznie więcej. Myszki – ściana myszek, słuchawki – sciana słuchawek, procesory – ściana procesorów, karty graficzne, monitory, drukarki, słuchawki, mikrofony, kable, coolery, obudowy, laptopy, klawiatury, routery, switche, wifi, ipody – wszystko ma swoją ścianę. I jeszcze więcej.

Inną wiadomością jest z kolei ogłoszenie dziś przez innego giganta branży – Circuit City – likwidacji całej firmy w USA. Od jutra do marca rozpoczyna się kompletna wyprzedaż z magazynów. Jedni widza w tym wynik recesji, inni (zwłaszcza sami amerykanie) zwracają raczej uwagę, że CC było najgorszą z sieci sprzedaży elektroniki i wcale nie żałują, że znika.

Z kolei dla klientów to… no coż… łakomy kąsek. W USA sprzedaż w ogóle spadła, święta nie przyniosły specjalnego dochodu i wygląda na to, że CC będzie musiało dać naprawde duże obniżki, aby z likwidacji coś wyszło. Dramat dla nich, święto dla nas.

Zakupy elektroniki w takim ekosystemie to prawdziwa przyjemność. Jest jej dużo, co chwila są jakieś okazje w jednym ze sklepów i w efekcie jeśli składasz sprzęt albo szukasz czegoś nie desperacko, to wystarczy dać sobie tydzień czy dwa i któryś z gigantów robi na to zniżkę. Do tego dodaj taką akcję jak CC i mamy raj dla nerdów z możliwością kupienia mnóstwa rzeczy bardzo tanio. Podobnie rzecz ma się ze sprzętem AGD i urządzaniem mieszkania – wszytkie te sieci sprzedają też lodówki, pralki, kuchenki, odkurzacze, kino domowe… zaczynam naprawdę żałować, że po zamianie mieszkania czeka mnie meblowanie go w Polsce, a nie tutaj. Ciągle mam poczucie, że w Polsce mogę dostać tanio rzeczy o niskiej jakości, albo bardzo drogo rzeczy o niezłej, zaś tutaj moge dostać za niewiele większe pieniądze rzeczy o dobrej jakości albo za troszkę większe rzeczy o bardzo dobrej.

Innymi słowy w tutaj nie dostanę słabej jakości, a dobra jakość jest tańsza. Tak jest z kurtkami – wszyscy noszą Columbusa albo North Face, nie jako snobizm, tylko dlatego, że jest dość tanio, i niewiele drożej od słabszych marek, tak jest z elektroniką, sprzętem domowym, samochodami… no jakoś przyjemniej robić mieszkanie w takich warunkach…

Na razie zbieram się na jutrzejszą wyprzedaż do CC choć tak naprawdę nie potrzebuje nic wielkiego, więc będę rozsądnie wypatrywał na okazje… (aż szkoda, że nie brakuje mi nic do kompa w takiej sytuacji :)).

Landed in MtV

After almost a year of working for Mozilla remotely, I finally made it to find a month of time to spend working directly from the California HQ.

It’s such a great experience for me. I don’t need to hurry, I don’t need to talk to everyone on the day one, I have plenty of time to play table tennis, walk around MtV downtown, go to the cinema (Spirit) with my gf. For the first time in a long time I don’t have university on my head, and all the time on earth can be devoted to sunny (+19 celsius) weather, mozilla experience and my gf.

For this weekend we plan to visit SF and maybe go for San Jose Sharks game? 🙂

oh, and of course Fry’s experience – I’m a nerd, right?