Trzy dni do wyborów

Na trzy dni przed wyborami w USA gorączka przed wyborcza jest w zenicie. Z racji zainteresowania tymi wyborami zarówno ze względów naukowych – działanie mediów, aktywizacja społeczności, zmiany w mentalności konieczne aby czarnoskóry był poważnym kandydatem, jak i personalnych obserwuję wybory codziennie, śledzę główne źródła i subskrybuje mailing obu kandydatów.

Na dzień dzisiejszy Obama prowadzi, i to ogromną przewagą. W tym momencie średnia wychodzi (wedle średniej ważonej z kilku głównych sondaży) o 6% w skali kraju i nie jest to nic nowego. Te 6% utrzymuje od mniej więcej miesiąca. Możemy tu spojrzeć też na wyniki Gallupa, który mierzy trendy w trzech “scenariuszach” – takim, w którym idą głosować wszyscy zarejestrowani, takim, w którym idą głosować Ci, którzy zadeklarowali, że zagłosują oraz takim, w którym zagłosuje taki rozkład populacji jak w poprzednich wyborach. We wszystkich trzech scenariuszach Obama znacząco wygrywa i to od dawna. Zainteresowani mogą też zajrzeć na Zogby, do Rasmusenna czy SurveyUSA.

6% to teoretycznie nie jest aż tak dużo (chcielibyśmy, aby “ogromna przewaga” dowolnego kandydata oznaczała, nie wiem, 30%, nie?) ale musimy zrozumieć, że dzisiejsza rzeczywistość medialna jest inna. Kandydaci okopali się w swoich bazach, nauczyli się medialnie rozgrywać właściwie wszystkie zalety/wady swoje i oponenta i doprowadzili do bi-polarnego rozkładu sił nieomal 50% na 50%. Ostatnie wybory to wyniki typu 50.7% vs. 49.3% albo 51% vs. 49% i tak już raczej będzie ponieważ obaj kandydaci mają wady i zalety, obaj odwołują się do konfliktu podstawowych wartości – wolność vs. równość – i 6% w takiej sytuacji to dużo.

Ta przewaga nie wzięła się z niczego. Te wybory są absolutnie unikalne i zmienią nie tylko sposób prowadzenia kampanii wyborczych, ale też wiele innych dziedzin życia.

USA to kraj republikański, “większość” populacji stanowią osoby o poglądach konserwatywnych, bliższe wizerunkowi red necka niż intelektualisty czy studenta Stanfordu. Jednak w tym roku na republikanów zwaliło się mnóstwo nieszczęść. Kryzys gospodarczy połączony z McCainem, który sam mówi, że nie ma doświadczenia i nie zna się na gospodarce, obciążenie w postaci strasznie nie lubianego Busha, Obama, który zbiera pieniądze nie tradycyjnie – od lobbystów- tylko od ogromnej rzeszy ludzi, którzy wpłacają po 15-20 dolarów w efekcie czego ma czterokrotnie większe fundusze od McCaina, wybór VP przez McCaina, którzy przyniósł mu znacznie więcej szkód niż zysków – Palin ma bardzo negatywny odbiór, ponieważ choć jest urocza, absolutnie nie radzi sobie w rozmowach na żywo i wyraźnie powtarza wyuczone frazy (John Cleese z Monty Pythona o niej), sam McCain nie jest typowym republikaninem (w ogóle nie mówi o religii, popiera aborcje w pewnych sytuacjach itp.) i w efekcie mnóstwo prominentnych republikanów popiera Obame z Colinem Powellem na czele, o którym mówi się, że dał najmocniejsze “endorsement” w tych wyborach – republikanin, bardzo znany, popiera Obame i jeszcze tłumaczy to tym, czego kampania McCaina używała do siania wątpliwości, oraz 55 republikańskich gazet popierających Obame, na czele z największą gazetą na Alasce – stanie w którym gubernatorem jest Palin, mówiąca że Palin nie jest gotowa.

Do tego ogromne wsparcie gwiazd – Yes we Can, czy śmietanka Hollywood z akcją “Don’t Vote” i prowadzonym przez Spilberga “Don’t Vote 2“.

To jeszcze nie wszystko, bo na dodatek Obama lepiej poradził sobie we wszystkich trzech debatach, a jego VP – Joe Biden, lepiej poradził sobie w debacie wiceprezydenckiej wedle niezdecydowanych i ogólnej populacji (znowu – Gallup, Rasmussen, a nawet Fox news polls), a do całości mnocno dokładają się prześmiewcze filmiki z Saturday Night Live, w których aktorka Tina Fey, gra Sare Palin tak sugestywnie, że ocenia się iż Tina jest jedną z najbardziej wpływowych kobiet w USA ponieważ od jej występu zależą oceny sondażowe Palin (do pewnego stopnia oczywiście). A SNL jest bezwględne. Palin interview, VP debate, Bush endorsement, a także debaty prezydenckie: Pierwsza, druga i trzecia. Wszystko to perełki oglądane przez więcej amerykanów niż którakolwiek debata. I choć SNL śmieje się też z Obamy (endorsement Clinton) to nie ma żadnego porównania z tym jak “niszczy” Palin.

No i na koniec Obama wykupił pól godziny (sic!!!) w czterech największych telewizjach włącznie z Fox News i 29 października puścił potężny tzw. infomercial – połączenie reklamy z kampanią informacyjną w której odwołuje się do różnych emocji (od populistycznego “Pani Jones jest biedna, opowiem wam jej historię” do racjonalnego “Zamierzam wprowadzić program A, B i C”) gdzie *ani razu* nie wspomina o McCainie czy Palin, w ogóle nie mówi nic negatywnego, tylko skupia się na swoim programie.

W tym czasie McCain był troche zagubiony. McCain jest człowiekiem o którym wszyscy mówią, że jest pozytywny, lubi ludzi, chce współpracować, zaś jego sztab (złożony z ekspertów Busha) ma taktyke atakowania, siania niepewności (jak z Kerrym i wątpliwościami co do jego heroizmu w czasie wojny) itp. Główną taktyką sztabu republikanów jest “atakuj najmocniejszy punkt przeciwnika, słabe punkty wytknie mu prasa” co świetnie zadziałało w czasie poprzednich dwóch wyborów. McCain nie za bardzo chciał to robić. Na dodatek jako VP dobrał Palin, co najpierw dało mu mnóstwo świeżości, energii i zainteresowania ze strony prasy, ale skończyło się problemami Palin w czasie wywiadów kiedy nie potrafiła wymienić jednej gazety która czyta, albo nie wiedziała czym jest “Strategia Busha”.

Z drugiej strony pytanie brzmi czy te 6% “wystarczy” – czy to oznacza, że Obama może spać spokojnie? Istnieje wiele czynników, które będą teraz ważne. Efekt Bradleya (głosujący, których powodem nie głosowania na czarnoskórego kandydata jest rasizm, częściej w sondażach deklarują poparcie dla niego, aby spełnić oczekiwania ankietera i ukryć swoje poglądy), może wystąpić, albo nie wystąpić. Historycznie odgrywał rolę w wyborach, ale w prawyborach go nie odnotowano (oczywiście w prawyborach bazą byli demokraci, którzy są znacznie mniej uprzedzeni do czarnych). Palin może ostatecznie okazać się pozytywniej odbierana niż aktualnie wskazują sondaże (30% akceptacji), a czynnik głowny “przeciwko” Obamie – jego potencjalny brak doświadczenia w porównaniu z McCainem oraz cicho podsycana obawa “kim on jest?” w postaci podejrzeń o bycie muzułmaninem, terrorystą itp. może odegrać większą rolę psychologiczną przy urnie niż w sondażu.

Wszystko to może nastąpić. Może nastąpić nawet na raz, ale pamiętajmy, że wybory już się zaczeły, wielu wyborców już zagłosowało, Obama cały czas “wygrywa” media – np. Informercial dał mu dwa dni uwagi prasy, z sześciu jakie pozostały wtedy do wyborów. McCain stracił te dni, a jak się przegrywa to 1/3 pozostałego czasu tracić nie wolno.

No i najważniejsze. USA nie są krajem o ustroju demokratycznym tylko republiką. Nie głosują tam obywatele tylko elektorzy. To oznacza, że teoretycznie Obama mógłby nawet przegrać głos publiczny a wygrać elektorskimi ponieważ w tych posiada niesamowitą przewagę.

Na dzień dzisiejszy jest to Obama – 353 głosy, McCain – 185.

To ogromna różnica. I taka różnica występuje w każdych badaniach. Obama wygrywa wszystkie stany Kerryego, Florydę, Colorado, Nevadę, Virginię i kilka innych krytycznie ważnych stanów. Spójrzcie na mapkę. Najeżdżając na stan widać aktualne wyniki sondaży oraz porównanie z wynikami z 2004 roku. Po kliknięciu pojawiają się ostatnie sondaże. Warto patrzeć bardziej na linie trendów, bo oczywiście same sondaże mogą się różnić (pierwszy wykres to wykres ogólny, drugi to wykres z ostatniego miesiąca, trzeci to z 2004 roku).

To miażdząca przewaga. Obama nie tylko musiałby stracić te 6%, musiałby tez stracić te stany, w których teraz wygrywa, a to znacznie mniej prawdopodobne.

Wielu dziennikarzy już teraz zastanawia się nie kto wygra, tylko czy przewaga będzie tak duża czy zmaleje – mój strzał to 5% przewagi Obamy. Zobaczymy we wtorek 🙂

p.s. W tym kontekście niesamowicie bawi mnie zachowanie radykalnej “prawicy IV RP” z Salon24.pl, która ustawicznie pisze “Obama nie ma najmniejszych szans, zobaczycie, amerykanie nie zagłosują na czarnego NIGDY. Obama to czarny Hitler, już przegrał, naród amerykański jest za mądry, żeby wybrać tego bezmózgiego coś tam” itp. Jestem ciekaw czy po wyborach, jeśli Obama wygra, Salon24.pl zapełni się postami “Przepraszam, myliłem się, Obama musi być jednak wartościowym kandydatem skoro wygrał głos narodu amerykańskiego”. Czy raczej “dali się zmanipulować masonom i cyklistom i dlatego wygrał”.

p.p.s Ciekawe jest też zachowanie TVN24.pl. Serwis ten, który czytam dość często regularnie podaje bardzo wyrywkowe newsy o tym, że “przewaga Obamy maleje” oraz, że “Kolejny skandal z ciotką Obamy”. Zaś ani razu, że “przewaga Obamy rośnie” lub “kolejny skandal z Palin”. Na ile mogę ocenić to stacja, która w Polsce zdecydowanie popiera liberałów społecznych, albo ma inne poglądy gdy chodzi o USA, albo źródłem ich newsów są serwisy republikańskie jak Fox News czy drudgereport. W każdym razie zastanawiające.

pomysł

W kontekście rozważań z poprzedniego posta… zastanawiam się od dawna, jak opisać różnice między uczelnią w Kanadzie i w Polsce. Analizuje i straszliwie krytykuje Koźmińskiego w porównaniu z UVIC (mimo, że na tle innych w Warszawie wydaje mi się być na dobrym poziomie) i powtarzam sobie, że nie mam prawa krytykować, skoro nic nie robie, aby zmienić…

Zatem zastanawiałem się nad prezentacją problemów uczelni z punktu widzenia studenta trzeciego roku. Prezentacją przed władzami uczelni.

Problem z takim  rozwiązaniem to dotarcie do władz (które nie jest tak łatwe) i uzyskanie ich zainteresowania, co też może nie być łatwe (zainteresowanie krytyką?)… Ostatnim problemem jest uzyskanie wiarygodności – wszak jestem studentem, a nie ekspertem.

Przed chwilą wpadł mi do głowy pomysł… student socjologii napisze pracę z socjologii organizacji na temat błędów organizacyjnych uczelni Koźmińskiego na przykładzie porównawczym z uczelnią Victoria University. Format taki pozwala mi poświęcić na to dużo czasu, przygotować badania, ankiety satysfakcji studentów, uzyskać pomoc wykładowców, którzy na Koźmińskim prowadzą dobre zajęcia w przygotowaniu tego i, jeśli praca będzie dobra, powinna odbić się głośnym echem i wywołać reakcję. Jeśli będzie słaba, to znaczy, że nie umiem tego przekazać lub nie mam racji, więc dobrze, że nie dotrze do uszu rektora…

Zobaczymy jak ten pomysł wykiełkuje 😉

Polubić samolot

Polubić samolot… trzeba… w sumie wybór niewielki.

Wczoraj wylądowałem w Warszawie, 15 godzin w samolocie i na lotniskach – Victoria, Vancouver, Frankfurt, Warszawa.

Dobra wiadomość jest taka, że Lufthansa odnowiła flotę i nowe Airbusy 340-600 mają ładne ekraniki per capita, są filmy, programy itp. Nadal troche mało miejsca na nogi w porówaniu z British Airways.

Spotkałem się wczoraj z przyjaciółmi, piwko, bilard, kręgle, czas zleciał szybko 🙂

Teraz, w Wawie parę spraw do wtorku, potem Paryż do piątku, Barcelona do poniedziałku i powrót do Victorii na wtorek.

W sumie około 38 godzin lotu w 10 dni w tym dwa 10-cio godzinne. 🙁

No i smutna wiadomość. Wracając do kraju cieszyłem się tylko ze spotkania z Mamą i przyjaciółmi. Polska to nie jest piękny kraj. Polska to nie jest kraj ludzi uśmiechniętych i pozytywnych. Polska to kraj gdzie wszystko wymaga napraw – od kranu w kuchni, przez domofon, ulice, rząd, aż po mentalnośc.

Polska to kraj który ma wiele lat pościgu przed sobą żeby dogonić Europę (Francja, Niemcy, UK…), a potem jeszcze więcej lat, żeby razem z tą Europą dogonić USA/Kanadę… I najbardziej boli, że kiedy przylatuję tutaj, to nie widzę ogólnej mobilizacji, motywacji żeby cywilizacyjnie się rozwijać. Widzę tę połowę społęczeństwa z którą trzeba literalnie “walczyć”, aby się rozwijać. Która rozwój wszelaki postrzega jako zagrożenie swego tusieurodziłemitumrę, swego tojemojaojcowizna, swojego sarmackiego niebędąmiętuobcemówili, swojego jawiemkurwaswoje, swojego misjonarstwa, przedmurza chrześcijańskiej Europy… I coraz bardziej zastanawiam się czy warto. Czy ja naprawdę chcę spędzić życie walcząc z moimi rodakami o uśmiech, spokój, pozytywne nastawienie, tolerancję, radość życia, brak wrogów… czy ja chcę wbrew nim walczyć o mój kraj, czy może jednak lepiej pozwolić im mieć swoich wszędobylskich wrogów, walczyć – choćby w głowach – o ich “wartości”, gnuśnieć dalej w swojej “dumnej polskości” i przypomnieć sobie słowa Jacka…

Nie ja niszczyłem kraj, nie ja
Będę go teraz budował
A nawet gdybym, co to da?
Nie dam się nabrać na słowa

Widziałem, jak mój ojciec żył
Co całe życie pracował
Aż umarł, żyć nie mając sił
Nie było za co pochować

Do czynu niech się rwie, kto chce
Syzyfów tutaj nie braknie
Więc nabierajcie ich, nie mnie
Na Polskę naszych pragnień

Moje pragnienia - moja rzecz
Nie w sercu mi się gnieżdżą
Mówcie mi "zostań", mówcie "precz"
A ja i tak wyjeżdżam

Na nogi stanę pracą rąk
Bez Boga i przypadku
A pomoc stamtąd ludziom stąd
Odliczę od podatku

Zwłacza, że coraz mocniej mam poczucie, że cały temat walki o rozwój mojego kraju (w moim rozumieniu), to nie tylko walka z czasem, zasobami i przeszkodami. To nie tylko nadganianie wielu dziesiątek lat za cywilizacją, ale to przede wszystkim walka z moimi rodakami, którzy nie chcą się uczyć. Którzy nie chcą zmian. Którzy “wiedzą swoje”, i nie chcą nic poznawać, bo wystarcza im “ich zdanie”. To walka beznadziejna. Oni chcą budować “dumną ojczyznę”… “Polske biedną, albo bogata, byle katolicką” i takie tam… chcą walczyć o “wartości chrześcijańskie” w świecie, który dawno uzyskał je bez pomocy kościoła… Mimo, że już wolni, to nadal, jak za komuny, chcą być najlepsi w rozwiązywaniu problemów, których nikt inny nie ma.

W swoim zacietrzewieniu i walce o “Polskę” przypominają mi anegdotę o rosyjskich generałach, którzy nadal wymagają, aby mapy Rosji były niedokładne, aby “zmylić wroga”… i biedni nie wiedzą o google maps.

Tak właśnie postrzegam polski “biznes”, polską “politykę”, polskie “ja”. szarpanie się za włosy o parady gejów, podatek liniowy, prywatyzację szpitali, odnowę moralną… trzy zdania, na każdych trzech polaków, każdy wie wszystko lepiej od innych.

Wczoraj wysłuchałem tyrady od osoby, która nigdy nie była w Ameryce n/t tejże Ameryki, jej polityki, wartości, nadchodzących wyborów, tego kto ma rację, kto nie, komu o co chodzi i dlaczego. I nie musiał studiować amerykanistyki. Jechać tam. On “wie”. Każdy Polak nie tylko jest lepszym trenerem od Beenhakkera, jest też znawcą polityki, psychologi, socjologi, mediów, kultury… wszystkiego. Z taką osobą dyskusja o “normalności” jest z góry przegrana.

Smutne, ale siedząc we własnym domu, w Warszawie, nic poza najbliższymi mi ludźmi mnie nie trzyma. I tak, rozglądam się za uczelnią “tam” na dalsze studia. Nie chcę stracić życia na walkę o coś czego połowa nie chce skoro mogę żyć spokojnie, nad brzegiem oceanu, w pogodnym kraju uśmiechniętych ludzi, gdzie nie ma dresiarzy, nikt nie chce mnie oszukać, wokól jest piękna przyroda, którą się szanuje, natura jest częscią mentalności, a nie “wymysłem ekologów”, najbardziej dumną cecha narodową nie jest “cwaniactwo”, a szacunek do drugiego człowieka wykracza poza wyobrażenie.

Może za pare miesięcy mi przejdzie, na razie za dwa dni wyjeżdzam.

Obama idzie po zwycięstwo

Hmm… jak pisałem o tym w lutym to większość znajomych nie wierzyła, że to się stanie. Stało się. Obama rozłożył taktycznie Clinton zostawiając jej kilka tygodni czołgania się po prawyborach szukając wyjścia, które nie obniży szansy na VP ticket lub na przewodnictwo w senacie – czyli z twarzą.

Ostatecznie poczekała do ostatnich prawyborów i wycofała się dopiero gdy jej szanse były mniejsze, niż Polaków na wyjście z grupy. Czy dobrze? Imho to kolejny błąd jej doradców.

McCain startujący z piętnem Bucha, wiekiem nazywanym w oficjalnej notacji demograficznej ONZ “starość właściwa”, który jest co prawda bohaterem wojny w Witnamie, ale spędził ją w całości w niewoli (co utrudnia mu mówienie o swoim bohaterstwie) jest właściwie od początku skazany na porażkę.

Nie pomoże mu nawet to, że większość USA jest konserwatywne, więc z defaultu republikańskie. To sytuacja jak na polskiej lewicy w 2005. Nic nie pomoże, że w głębi serca większość Polaków ma postawę roszczeniową, przemawia do nich postulat socjalno etatystyczny więc powinni głosować na lewicę… Lewica z piętnem Millera jest przegrana.

Natomiast McCainowi pomóc może jedno. Konflikt w obozie demokratów. I Clinton chcąc, nie chcąc, realizowała ten scenariusz pod dyktando McCaina, który mógł tylko od czasu do czasu zwrócić uwagę, że Demokraci są niepoważni, i skoro nie są w stanie wybrać kandydata, to jak mogą wybrać prezydenta?

Teraz etykieta tej, która przeszkadza, zostanie już na długo przy Clinton i będzie jej odbierała szanse na kolejne stanowiska. Nie wierzę w to co amerykańskie media nazywają “Dream Ticket” – Clinton jako VP Obamy. Obama będzie musiał znaleźć kogoś innego, a Clinton ma tylko jeden wybór. Pokazać się jako aktywna członkini partii walcząca o wybór Obamy, albo zniknąć i po cichu lizać rany licząc, że Obama przegra i ona wystartuje znowu w 2012.

Pierwsze da jej troche sympatii, ale nie wiem czy będzie do tego zdolna. Ona całe życie czekała na te wybory. Całe życie przygotowywała się do nich. I sytuacja była wymarzona. Miała po swojej stronie kontakty, pieniądze, lobbystów, doświadczenie, wszystko… Jedną przeszkodą okazał się młody senator z Illinois, który zupełnym przypadkiem wygrał prawybory w Iowa i wygłosił potem jeden z najlepszych manifestów politycznych od czasu Luthera Kinga.

Teraz zostały wybory, analitycy zgadzają się, że tylko poważna seria błędów może zagrozić Obamie – sam McCain nie ma żadnej możliwości, choć znajomy z Mozilli, Mike Schroepfer zwrócił mi ostatnio uwagę, że w historii Amerykanie zawsze głosują na kandydata, którego mniej popierają w ich wyborach francuzi… zatem optymalnie by było, aby francuzi poparli McCaina. Czy wystarczająco przypomina Sarcozego? 😉

Akualnie Obama prowadzi 48-43 i obaj kandydacie prowadzą grę strategiczną w zapraszanie się nawzajem do debat przedwyborczych na swoich warunkach. Problem obozu McCaina jest taki, że McCain jest słabym mówcą, źle wychodzi podczas rozmów swobodnych, więc cała energia obozu idzie w zorganizowanie tak debat, żeby nie miały wpływu na wyborców, a najlepiej, żeby odbyły się po północy, w niedzielę, na Alasce i bez telewizji.

Jeśli ktoś przegapił, polecam jeszcze raz Lessiega (tego od Crative Commons) podcastującego dlaczego Obama, a electoral vote prowadzi na bierząco aktualizacje sondaży.

mentalne schematy wirtualne

yea… po latach krzyczenia na mnie, że gadam za głośno, za szybko, za energicznie, wreszcie przyszła odmiana. niejaki(a/i) siwa na swym blipie porównał(a) mnie do jedynego faceta dla którego moja Mama stawiała butelke wody przed telewizorem.

Wstępna myśl o humorystycznej naturze wpisu przeszła mi po dotarciu do podsumowania. Na szczęście nie zajmuje się tematem, którego dotyczyła Sarkastyczna Riposta nr.12, ale myśle, że takie szydzenie bez otwartej dyskusji to musi być fajna i bezpieczna kuracja dla ego…

Natura ludzka lubi środek, więc nie lubi rzeczy dobrych…

Czasami mam wrażenie, że natura ludzka nie lubi skrajności. Tzn, gdzie by twój punkt widzenia nie był, lubisz myśleć o sobie jako o centrowcu – mieć tych bardziej na prawo i bardziej na lewo.

Natomiast kiedy coś widzisz i oceniasz (a oceniasz zawsze kiedy widzisz), lubisz widzieć tego wady, a zalety już mniej są niezbędne. Zastanawiam się nad ewolucyjnym wytłumaczeniem, które można by wysnuć – wszak ważniejsze jest dostrzec zagrożenie, niż szansę. Konsekwencje niedostrzeżenia szansy są małe, niedostrzeżenia zagrożenia duże. W efekcie kiedy na coś patrzysz, to najlepiej się czujesz kiedy znasz tego wady i zalety – wówczas łudzisz się, że masz, jak to nazywasz, pogląd obiektywny (to złudzenie, błąd powszechności czyli przecenianie odsetka społeczeństwa, które myśli tak jak ty). Jeśli jednak nie da się, to wystarczy Ci znać wady – znajomość wad stabilizuje złudzenie, że realnie umiesz ocenić zagrożenie – w efekcie jedną z technik manipulacji jest podstawianie niewielkich was pod nos, aby nie kusić nikogo do szukania większych.

I tego właśnie musimy się chyba nauczyć. Popełniamy błędy. Jasne. Staramy się je naprawiać. Jednak im lepiej nam idzie, im bardziej otwarci jesteśmy, im bardziej przyjaźni, im lepiej udaje nam łączyć się dobre cele z dobrymi metodami i dobrym rezultatem, tym bardziej podejrzane się to staje… W efekcie gdy mieliśmy problemy w czasach Mozilli Suite, Firefoksa 1.0 itp., byliśmy postrzegani znacznie lepiej, niż gdy nauczyliśmy się ich nie popełniać. Dziś, gdy mamy moment, w którym naprawdę dużo nam się udaje – wydajemy świetny produkt, zaczynamy pracę nad platformą, wspieramy standardy, pracujemy ze społecznością Linuksa, poprawiamy wydajność, stabilizujemy pozycję na rynku i zaczynamy przygotowywać się do przeniesienia ciężaru na inne elementy naszej misji (nie porzucając oczywiście przeglądarki – Firefox 4 będzie, słowo :))… mam wrażenie że coraz więcej osób “świadomych” zaczyna być zmęczonych tym. Nudzi ich to, że robimy coś dobrze i że mamy dobre intencje. Szukają złych. Nie pasuje im fundacja non-profit, która ma pieniądze, fundacja non-profit osiągająca sukces rynkowy… jedni krzyczą, że sprzedaliśmy się, inni że jesteśmy frajerami jeśli się nie sprzedaliśmy. Jedni oskarżają nas o chęć zajęcia rynku, inni o chęć zniszczenia go. Jedni uważają, że w ogóle nasze produkty są słabe i nie wiadomo dlaczego ktoś miałby ich używać, inni wiedzą, że za nami stoją Ciemne Moce… Są tacy, którym nie podoba się, że chcemy spotkać się z bloggerami, bo TRUE fundacja nie umiała by tego wymyślić, więc to brudny marketing, bo przecież na pewno nie mamy czystych intencji, inni są przerażeni, że możemy zrobić fajną akcję związaną z wydaniem, której nikt nigdy nie robił, więc to musi mieć jakieś wady – pewnie coś mamy za uszami. Słyszałem już ostatnio, że całą idee fundacji wymyśleliśmy w celach marketingowych dla Firefoksa… Są tacy, którzy oskarżają nas o wspieranie Żydów i lewicy bo mamy wyborczą, inni że celowo i złośliwie korzystamy z bazy Symantec AntyPhishing, w złych celach…

Zaczynam się zastanawiać czy to koszt którego nie da się uniknąć, czy może coś źle robimy… może nie doceniamy natury ludzkiej i psychiki, która czuje niepokój i frustrację nie mogąc znaleźć wad tak silną, że wady się wymyśla… Kiedyś podejrzenia i spiskowe teorie dziejów były domeną przysłowiowych “komentarzy na onecie”, dziś czytam takie opinie na blogach technicznych, odpieram takie zarzuty z artykułów na portalach… Plotka i oskarżenia są strasznie łatwe do rozpuszczenia i nic nie kosztują… niestety.

Kiedyś, na początku, spędzałem dziesiątki godzin broniąc ideii Mozilli przed zarzutem, że to bez sensu. Ze nigdy sie nie uda, ze nie ma pieniedzy, przebicia, ze konkurencja jest za silna… Pare lat potem dowiedzialem sie, ze ok, moze i sie udalo, ale na pewno nie zdobedziemy rynku, bo to nierealne z czyms darmowym, z fundacja, z ideami, potem z kolei spedzalem nastepne dziesiatki godzin tłumacząc, że to nie przypadek, że naprawde może się udać. Dziś mam poczucie, że muszę tłumaczyć się z sukcesu. Ze ludzie uważają to za tak nieprawdopodobne, wszak nikomu wcześniej się nie udało, że muszą być podejrzliwi i z łatwością kupują wszelkie plotki, niepotwierdzone oskarżenia, FUD.

Jestem właśnie na eLiberatica 2008, gdzie przedstawiciel Microsoftu tłumaczył, że Microsoft dopiero się uczy tego czym Open Source jest, że oni wiedzą że nie rozumieli pare lat temu, kiedy ignorowali, a potem śmiali się a potem grozili… Dziś się uczą. Uczą się, że można i że to działa. Ze nie jest to wbrew rynkowi, tylko właśnie idealnie zgodnie z wolnym rynkiem, że nie frajerzy, tylko pasjonaci, nie idioci, tylko geniusze, nie niszczą, tylko tworzą, nie psują, tylko budują, nie cynicznie, tylko racjonalnie, i na dodatek z uśmiechem, radością, pasją i jakimś kręgosłupem moralnym… jest się z czego uczyć. A że Firefox jest pierwszy, któremu się tak udało, zbiera chyba żniwo niedowierzania, sceptycyzmu, podejrzliwości, złośliwości i niestety głęboko ukrytego braku akceptacji dla rzeczy po prostu “dobrych”. 🙁

Wybacie ten potok, od dwóch dni nie pracuję nad Verbatimem, tylko odpowiadam na różne, różniste komentarze, maile i posty zarzucające nam najgorsze intencje i motywy, bo Firefox 3 jest zbyt dobry i zbiera zbyt dobre recencje, fundacji Mozilla zbyt dobrze się powodzi jak na non-profit, jej społeczność jest zbyt pogodna i skuteczna, a Dzień Pobierania się spodobał. Chyba muszę za to wszystko przeprosić.

p.s. mam nadzieję, że mój projekt nie wypali, też jest open source, darmowy, robiony w wolnych chwilach z pasji, a to przecież nie może się udać, a jeśli się uda, to musi być drugie dno. Nie wiem czy dam radę udowodnić, że nie jestem wielbłądem.

Terminal 2 – Okęcie

Jeśli ktoś jeszcze nie miał okazji zwiedzić, to zapraszam na wirtualną przechadzkę po nowo-otwartym terminalu 2 na Okęciu.

Terminal otworzono, z ponad półtora rocznym poślizgiem co pozwoliło nam uniknąc kompromitacji (od końca marca musimy obsługiwać pasażerów wedle standardów z Shengen, a tylko nowy terminal na to pozwala).

Nowy terminal jest miły, wygląda nowocześnie (choć bez przesady), schludnie, troche kanciaście, ale to chyba ogólna tendencja (patrząc po pasażu Wiecha w W-wie), jest nawet strefa dla sklepów i barów jak na zachodnich lotniskach… no Europa 🙂

Uwag mam sporo. Pomine te fundamentalne, takie jak to, że ładowanie kasy w nowy terminal na lotnisku zby blisko położonym centrum, które trzeba i tak przenieść dalej jest bzdurą, oraz, że nowy Terminal jest i tak tylko 1/3 tego co potrzebujemy, skupie się na trzech błędach, które są bardziej stylistyczne niż funkcjonalne.

  • Ogromne szyby tuż przy siedzeniach dla czekających są zbyt prześwitujące. Tzn. one są troszke przyciemniane, ale tylko troszkę. W efekcie słońce mocno razi w oczy nawet teraz, gdy jest mroźno, a co dopiero w lecie. Albo przyciemnią, albo przysłonią, albo będziemy dalej ślepli. Nie miałem nigdy takiego poczucia oślepienia jak podczas wylotu w czwartek o 15:40.
  • Siatka. Wokół gate-ów są takie boksy w których czekamy na boarding. Po jednym na dwa gate-y. Są one otoczone szklanymi ścianami, które ładnie wyglądają, ale od wysokości mniej więcej 2 metry jest to siatka, do sufitu. Wygląda to koszmarnie, budzi okropne skojarzenia i nie ma (chyba) żadnego sensu.
  • Megafony. Na całej długości korytarza, na linii gdzie chodzą pasażerowie, gdzie są gate-y, są głośniki. Ogromne, i jest ich bardzo dużo. Ustawione są w równiutkich rzędach i, przynajmniej we mnie, budzą absolutnie skojarzenia z więzieniem. Zobaczycie je na kilku zdjęciach z mojego setu.

Poza tymi elementami, lotnisko wygląda miło, widać, że jest nowe, wygląda bardzo funkcjonalnie i nie ma  żadnego porównania z tym obleślnym gratem nazwanym Terminal 1.

Miłych lotów 🙂

Aha… w Paryżu pada 🙁

czas zmienia ludzi

Bill Clinton w październiku 2004 mówi o strachu/nadzieji:

A jego żona, w lutym 2008 prowadzi kampanię wyborczą w stanie Texas, poprzez reklamy z takim tekstem:

“It’s 3 a.m., and your children are safe and asleep, but there’s a phone in the White House and it’s ringing,” says the narrator in Clinton’s ad. “Something’s happening in the world. Your vote will decide who answers that call, whether it’s someone who already knows the world’s leaders, knows the military — someone tested and ready to lead in a dangerous world.”

Czas zmienia ludzi… na dodatek Hillary musi chwytać się brzytwy… Po najbliższym wtorku są duże szanse, że jej wybór będzie ograniczał się do honorowego poddania się, albo upartego trzymania się nogawki Obamy, żeby się nie przyznać do przegranej.  Wystarczy, że nałożymy trendy ostatnich 10 dni na najbliższe cztery. Dwa tygodnie temu Clinton miała w Texasie 15 procentową przewagę. Dziś przegrywa 4-6%. W Ohaio jeszcze wygrywa, ale tylko 2% (błąd stat. do 3%)…

Taka sytuacja zmusza ją do desperackich ruchów. A to z kolei potwierdza moje zdanie o niej. Po trupach do celu, bez moralności, bez własnego zdania, wszystko dla zysku, władzy, głosów. Jest skuteczna, inteligentna, ale jej totalnie nie ufam. Tak więc mam nadzieje, że po wtorku zajmie się wspieraniem Obamy w kampanii do wyborców w listopadzie.

e-życzenia

Miły przyjacielu, miła przyjaciółko.

Jestem niezmiernie wzruszon, że zechciałeś/aś poświęcić chwilę i dodać mnie do masowego maila z życzeniami świątecznymi. Nie, poważnie. To nie sarkazm. Życzenia są czymś miłym, a dodając mnie do listy musiałeś/aś pomyśleć o mnie. Dziękuje. To miłe.

Jednak, ze względu na model w jakim działają emaile, chciałbym serdecznie prosić Cię, o użycie pola BCC do dodawania odbiorców, zamiast pola Do:. Kiedy wysyłasz swój email do grupy ludzi, zwłaszcza email świąteczny, nagle, bez zapowiedzi, duża grupa ludzi, których nie znam, dostaje mój prywatny adres email. Tak, ten, który podałem Ci osobiście. Niekoniecznie chcę tego, bo istnieje spora szansa, że mają jakiegoś wirusa, który zbierze mój adres email i zacznie wysyłać mi spam.

Dziękuję i Tobie również życzę wesołych i spokojnych świat.