Styczeń w mgnieniu oka

Ciężko w to uwierzyć, ale 1/12 roku 2009 już minęła…

Miesiąc pracy z siedziby Mozilli w Mtv… wspaniałe doświadczenie 🙂

Krótki roadmap dla mnie.

Piszę to siedząc na lotnisku w San Francisco, jest 9:33 rano, za 30 minut mam samolot do Seattle, skąd potem lecę do Victorii. W Victorii spędzę 3 dni na pilotażowych badaniach do pracy licencjackiej n/t środowiska studenckiego na uczelni Uvic (które następnie będę porównywał z moją rodzimą uczelnią i drażnił tym władze mej uczelni).

Z Victorii udaję się do Vancouver, a z Vancouver do Warszawy na jedną ósmą dnia (takie loty, nic nie poradzę) skąd w przyszły piątek przesiadam się do Brukseli. Potem FOSDEM przez cały weekend, a we wtorek ląduje w Warszawie. Na dobre.

Przemyślenia. Długie, nieuporządkowane, lotniskowe, poranne, nie czytać 😉

10 lutego wysiądę z samolotu w Warszawie i zacznę w niej żyć pierwszy raz od 8 miesięcy. Na ile te osiem miesięcy we francji, kanadzie i stanach zmieni moje postrzeganie kraju? Na ile semestr studiów na Uvic zmieni moje postrzeganie mojej uczelni?

Obawiam się, że będzie mnie bardzo dużo drażniło, z poprzednich sytuacji kiedy spędzałem pare miesięcy w kaliforni pamiętam, że strasznie frustruje niemożność ujęcia we właściwe słowa i wytłumaczenia przyjaciołom co mnie tak drażni, czego brakuje…

Polska rozwija się niesamowicie szybko. Minęliśmy grożącą wszystkim młodym demokracjom rafę resentymentu do komunizmu i wiecznego niezadowolenia wynikającego z idących w różnym tempie trendlinii aspiracji i możliwości. Badania socjologiczne wskazują, że jesteśmy coraz weselsi, optymistyczniej patrzymy w przyszłość, chcemy integracji z zachodem i zaczynamy wierzyć w swoje możliwości jako elementu Europy, a nie jako Przedmurza Chrześcijańskiej Europy. Chcemy wyjeżdzać na zachód, poznawać inne kultury, uczyć się od nich i zaczynamy mieć na to pieniądze.

To duża zmiana. Kiedy wracałem do Polski w 2005 czy 2006 miałem nieustające poczucie, że na wielu poziomach jesteśmy jak Białorusini, którzy mówią “nam tu dobrze, nie chcemy zmian”. Część moich znajomych deklarowała, że nie chce wyjeżdzać, nie chce poznawać, że oni siedząc tu, w Polsce, poznają przez telewizje i wystarczy, że pewien twór o nazwie “polskość” trzeba chronić i kultywować bo jak nie to się rozpadnie, a już na pewno się rozpadnie jak będziemy czerpać z zachodu.

W efekcie nie dość, że miałem poczucie przepaści cywilizacyjnej to jeszcze zamiast oblicza narodu aspirującego do nauki od krajów rozwiniętych widziałem sarmackiego, butnego panicza, który ogryzacjąc flaki i popijając gorzałą tupie nogą, krzyczy “wara” i blokuje się pychą przed opcją uznania kogoś za kraj rozwinięty bardziej od jego i w efekcie uznania, że chce się czerpać wzorce z tamtąd.

Dziś już tego nie mam, widać dość wyraźnie, że kierunek Polski jest na zachodzie. Nawet PiS przestaje już bazować na anty-europejskich emocjach, bo ilekroć to robi, traci w sondażach. Sposób integracji i sposób czerpania wzorców wciąż dzieli, nie każdemu musi się podobać podejście Tuska & CO, ale coraz mniej wątpi w sensownośc tego kierunku i coraz bardziej marginalne i wręcz absurdalne stają się wspomnienia poważnych dyskusji w sejmie posłów PiS, LPR czy Samoobrony wieszczących kataklizmy liczne a mroczne jeśli do tego “zepsutego” zachodu kierować się będziemy.

Z drugiej strony będzie nam ten zachód gonić coraz trudniej, bo strefy w których mu ustępujemy stają się coraz bardziej złożone. Stają wręcz na pograniczu cech kultury narodowej i narzutów setek lat niewoli i wojen.

Bo o ile łatwo wyjaśnić, że podatki muszą być niskie, że trzeba stymulować drobną przedsiębiorczość, że trzeba mozolnie budować silną klasę średnią bo na niej opiera się kapitalizm, że jasne jest, że potrzebujemy lotnisk, autostrad, prywatnej służby zdrowia na równi z publiczną, uczelni itp. to znacznie trudniej debatować nad tym dlaczego ludzie gdzieś tam, za wielką wodą ciągle się uśmiechają i są mili. Czemu poziom zaufania społecznego jest tak wysoki. Jak zmienić mentalność ludzi, żeby chcieli mówić kierowcy w autobusie “dziękuje” wysiadając a pierwszym napisem jaki widzi podróżny lądujący w Warszawie było nie “Warszawa Centralna” tylko “Witaj w Warszawie”…

Ile z tego to kultura narodowa? Wierzę, że nie wiele… ale takich drobnych na pozór elementów uderzających, ujmujących i uzależniających od siebie jest w ameryce mnóstwo. Nie w całej, nie wszędzie… miałem akurat to szczęście, że spędziłem te 8 miesięcy najpierw w Victorii/Vancouver, a potem w San Francisco/Mountain View. Oba miejsca są wyjątkowe i znane w Kanadzie i USA ze swego luzu, życzliwości, uśmiechu, spokoju, pogody ducha i przyjazności.

Ale te różnice są ogromne i bardzo… rozmyte? łatwo mi było (a wcześniej moim rodzicom) opowiadać swoim znajomym o cichych samochodach, logicznych rozwiązaniach ułatwiających życie w mieście, tanich książkach, komunikacji miejskiej dostosowanej pod człowieka, a nie pod “system”, wagach pod asfaltem na skrzyżowaniach wspomagających zmiany świateł – o tych wszystkich rzeczach, które są tak oczywiste, uderzające i ułatwiające życie. Te opowieści “emigrantów” wracających do kraju są moim zdaniem jednym z najważniejszych czynników demokratyzacji i modernizacji życia krajów zacofanych. To Ci emigranci swoimi opowieściami rozbudzają marzenia, nadzieje, aspiracje. Wyrywają z marazmu i akceptacji status quo rodząc pragnienia. Takie drobne nadzieje, pragnienia i chęci i niezgoda na złe rozwiązania (bo już wiemy, że można inaczej) są ogromną siłą gdy wyraża je całe społęczeństwo. Dlatego właśnie jedną z najważniejszych i pierwszych rzeczy jakie robią totalitaryzmy jest zamknięcie granic, uszczelenie ich i upewnienie się, że kto wyjechał już nie wróci.

Gdy ta blokada pada (a padła w PRL) zaczyna się marsz ku aspiracjom tych, którzy od znajomych albo sami dowiedzieli się, że można inaczej. Pierwsze kroki są “łatwe” – pełne półki, decydowanie o własnym życiu, czyste przychodnie, brak kolejek…

Potem jest trudniej, coraz trudniej. To co musi się zmienić nie jest już łatwe do opisania. Bo jak opisać pomocność? jak zainspirować opisując, że ludzie na ulicach rozmawiają ze sobą, że jak się stoi minutę z mapą to ktoś zawsze podejdzie i zapyta czy nie pomóc, że pani w sklepie patrzy na Ciebie z uśmiechem, a nie z podejrzeniem, że pewnie Cię nie stać, albo że ukradniesz… że na uczelni profesor jest ciekaw Twojego zdania i nie ustawia się w pozycji “z góry” tylko partnera, że odpowiada tego samego dnia na maile, że idzie z Tobą coś zjeść…

Jak wytłumaczyć, takie rzeczy jak brak agresji, wszechobecne przekonanie o wartości drugiego człowieka, założenie, że jest on ciekawy, ma coś do powiedzenia i brak zadufania przejawiający się w tym, że jeśli ktoś się ze mną nie zgadza, to prędzej założy, że czegoś nie zrozumiał niż że ja się myle…

To o czym mogę opowiadać i do czego wierzę, że powinniśmy aspirować to coraz trudniejsze do wyartykułowania i do wyobrażenia pojęcia i odczucia. Rzeczy, które “wiszą w powietrzu” i budują powolne odczucie spokoju i zaufania. Nie da się tego zobaczyć podczas czterodniowej wycieczki, odczuwa się to dopiero mieszkając i funkcjonując w tym środowisku. Pani na poczcie pomagająca jak tylko może, kierowca autobusu chcący i lubiący rozmawiać ze studentami wracającymi z uczelni, miasto dogadujące się z uczelnią dzięki czemu pętla autobusowa jest na kampusie… takie niby drobne rzeczy. Ja opisuje egemplifikacje, ale to co najważniejsze to przyczyny, a te trudniej opisać. Czemu mi ktoś ufa? Czemu ludzie nie zamykają drzwi w domach? Czemu starsza pani w centrum handlowym zaczyna ze mną rozmawiać o laptopie na którym piszę i opowiada co robi i jest ciekawa tego co ja robie? Czemu lysy facet w autokarze, starszy ode mnie o 20 lat chce się dowiedzieć czym się zajmuje i intryguje go to co mówie do tego stopnia, że dzień później pisze mi maila z przemyśleniami? (a sam okazuje się być etykiem z Vancouver który doradza np. posłom Unii Europejskiej).

Zauważyłem, że coraz mniej, właściwie nic z tych rzeczy które uderzają mnie teraz i których braku boje się wracając do kraju nie ma wiele wspólnego z pieniędzmi.

Część jest na pewno kulturowa. Strasznie silne wrażenie robi na mnie zaradność i samodzielność. Gdy patrzy się na US z Polski to często widzimy śmieszne filmiki o idiotach wskazujących Francję w Australi itp. łatwo zbudować sobie ego i pomyśleć “ale oni głupi”.

Ale to są ludzie, którzy nigdy nie siedzą i nie mówią “niech rząd da mi pracę”, “niech rząd zrobi coś z przestępcami”, “niech rząd zrobi drogi” albo “niech rząd naprawi coś tam”. Tutaj ludzie sami naprawiają swoje ulice, sami zbierają się i naprawiają pomniki (np. 700 mieszkańców SanFrancisco odbudowywało słynną Coit Tower pare lat temu. Sami. Nie czekali na władze.

Tylko, że ich pradziadowie byli skurwielami na bakier z prawem, albo odważnymi podróżnikami którzy porzucili Europę i parli na północ i zachód dając sobie sami radę, a nasi prapradziadowie to chłopi pańszczyźniani. Ich prapradziadowie budowali sobie chatę, strzelali do niedźwiedzi i indian i żyli jako traperzy, a nasi czekali na to co Pan rozkarze.

Podobnie z muzykalnością… tego tez nie zmienimy… tego, że w San Francisco czarni na ulicy graja takiego bluesa że ciarki przechodzą, albo grupa stojąca koło mnie teraz, na lotnisku, stoją w kółku, śpiewają jamajską muzykę tradycyjną, a ludzie klaszczą. Na lotnisku!!!

Inne rzeczy zmieniać można i trzeba. I wierzę, że im więcej osób wyjedzie i wróci, do Europy, i zwłaszcza do Ameryki Północnej tym szybciej te zmiany nastąpią… może już następują?

Zobaczymy 10 lutego 🙂

Dosyć, lecę 🙂